Marzenia o potędze, czyli Polska na Bałtyku (wiek XVII)

Wszystko co nie pasuje do pozostałych sekcji, a dotyczy tego okresu.
Warka
Posty: 1570
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 16 paź 2010, 03:38

Marzenia o potędze, czyli Polska na Bałtyku (wiek XVII)

Post autor: Warka »

W niewielu okresach historii naszego kraju możliwość dominacji na południowych obszarach Bałtyku była tak blisko i tak bardzo w zasięgu ręki jak w pierwszej połowie XVII wieku.
Polskie aspiracje

Gdy mówimy o polskich aspiracjach do panowania nad Bałtykiem, musimy sobie jasno zdawać sprawę z tego, że w istocie w niewielu okresach historii naszego kraju możliwość dominacji na południowych obszarach Bałtyku była tak blisko i tak bardzo w zasięgu ręki jak w pierwszej połowie XVII wieku. Ten okres można właściwie śmiało zawęzić do pierwszej ćwiartki tamtego stulecia. Wtedy to właśnie nieduża, ale nieźle wyposażona i zabierająca na pokłady okrętów doskonale wyćwiczoną załogę flota polska miała wszelkie predyspozycje do tego, by z powodzeniem bronić polskich interesów na wodach terytorialnych.

Niewątpliwie ten stan rzeczy nie powstał z niczego. W początkach drugiej połowy XVI wieku, dzięki staraniom i zabiegom Zygmunta II Augusta, a także niezwykle mądrej taktyce kaperskiego admirała Mateusza Sierpinka, w ciągu zaledwie jednej dekady flota polska powiększyła się trzykrotnie. Nikt wówczas nie zaryzykowałby stwierdzenia, iż była to niezwyciężona potęga morska. Niewątpliwie jednak miała duży potencjał i tylko nieszczęśliwemu zbiegowi okoliczności przypisać trzeba fakt, iż flota ta długo nie mogła stać się zalążkiem prawdziwej morskiej siły, a — prawdę powiedziawszy — nie stała się nim nigdy. Oto bowiem Inflanty, które nie mogły sobie poradzić z zagrożeniami z zewnątrz, postanowiły oddać się pod opiekę Polski, co sprawiło, niestety, że Rzeczpospolita musiała się jak od natrętnych much opędzać od delikwentów mających na nie chrapkę. W tym oczywiście i od Szwedów. To właśnie oni, podczas blokady Rewla przez okręty Sierpinka, sprawili w czerwcu 1568 roku polskiej eskadrze tęgie lanie. Porażka ta dotkliwa była o tyle, że Augustowskie marzenia o silnej flocie musiały na pewien czas odejść w zapomnienie.

Zygmunt II August.
Ryga 1601 — potęga improwizacji

Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała już trzydzieści parę lat później, kiedy w 1600 roku wybuchła kolejna wojna między Polską a Szwecją. Warunki polityczne i militarne w znacznej mierze uległy komplikacji. Szwedzi sukcesywnie zdobywali tereny dzisiejszej Łotwy — miasto po mieście, port po porcie. Kiedy wojska szwedzkie zbliżyły się do Rygi, wiadomym stało się, że aby można było utrzymać względną kontrolę wschodniobałtyckich szlaków morskich i północnych rubieży Rzeczpospolitej, to miasto musiało zostać w polskich rękach.

W czerwcu 1601 r. flota szwedzka dowodzona przez Joachima Scheela rozpoczęła blokadę Zatoki Ryskiej. Scheel zaczął też, zgodnie z rozkazami Karola Sudermańskiego, planować atak lądowy na Rygę. Projekt desantu przewidywał wysadzenie na brzeg żołnierzy i zdobycie Rygi szturmem.

Warto zaznaczyć, że chociaż siły morskie Szwedów nieporównywalnie przekraczały siły polskie, to na lądzie Polacy nie musieli obawiać się najeźdźców. Dysponowali silną, świetnie wyćwiczoną armią dowodzoną przez hetmana Jana Zamojskiego. Toteż gdy w sierpniu Scheel opodal Rygi desantował 1500 żołnierzy w celu zdobycia miasta, wysłane przez polskiego hetmana 2000 regularnego wojska dowodzonego przez wojewodę Farensbacha bez trudu powstrzymało atak szwedzki i utrzymało miasto.

Niestety — jak się rzekło — Scheel dysponował silną flotą: 26 potężnymi okrętami wojennymi i 50 mniejszymi, ale również uzbrojonymi i obsadzonymi wojskiem jednostkami pomocniczymi. To miało niebagatelne znaczenie w dalszych działaniach nękających Rygę od strony Dźwiny. Tę słabość i lukę w polskiej obronie zauważył Farensbach natychmiast po objęciu dowodzenia obroną w mieście. Dlatego też czym prędzej utworzył z zacumowanych w porcie jednostek prowizoryczną flotyllę okrętów, uzbroił ją i wydał rozkaz zaatakowania szwedzkiej floty. Ta szaleńcza, wydawałoby się, kompletnie pozbawiona militarnego sensu decyzja okazała się genialnym posunięciem wojewody. Oto na skutek wypadu jeden okręt szwedzki został zatopiony, kilka innych uszkodzono, a cała zaskoczona i kompletnie zdezorientowana flota umknęła z Dźwiny w popłochu.

Ostatecznie Ryga pozostała na tym etapie konfliktu przy Polsce — Szwedzi wycofali się na wieść o armii polskiej zbliżającej się do miasta pod dowództwem Chodkiewicza. Niemniej jednak wielokrotnie jeszcze później Szwedzi dysponujący miażdżącą przewagą na morzu swobodnie operowali u ujścia Dźwiny i Wisły i blokowali miasta polskie.
Hel 1606 — pochwała przezorności

W obliczu tych nieustannych nękań i zagrożeń zupełnie zrozumiałe staje się zniecierpliwienie puckiego starosty Jana Weyhera. W 1606 r. ten energiczny człowiek zorganizował i wyposażył kilkanaście jednostek i przygotował plan obrony Zatoki Gdańskiej. Ta ostatnia bowiem od pewnego czasu również nawiedzana była przez szwedzkie okręty i zanosiło się na to, że blokady Gdańska staną się smutną codziennością.

Latem 1606 roku szwedzki admirał, Jakob Gottberg, zawitał na wody Małego Morza po raz pierwszy. Nie dotarł jednak do ujścia Wisły — zawrócił, by ponownie zjawić się tu w październiku tego samego roku. Jego plan był prosty: swoimi dziewiętnastoma okrętami miał zniszczyć tworzącą się flotę polską. Nadpłynął z północnego zachodu, minął Hel i zamierzał płynąć dalej na południowy zachód, gdy niespodziewanie dojrzał sformowany i gotowy do walki szyk 12 polskich okrętów schowanych za helskim cyplem. Ten moment był decydujący. Starosta Weyher obmyślił plan iście szatański. Wiedział, że schowane i niezauważone polskie jednostki, gotowe do żeglugi i walki, dawno już poinformowane o ilości szwedzkich okrętów, ich szyku i kierunku, w którym zmierzały, zostaną zauważone przez Gottberga dopiero po tym, jak jego pierwsze okręty miną Hel. Ale wtedy właściwie będzie już za późno na ucieczkę, bo musiałaby ona odbyć się natychmiast, zatem spowodowałaby rozsypanie szyku (pozostałe okręty nie widziały przecież schowanych za cyplem polskich masztów!) i wystawienie awangardy floty na natychmiastowy atak i zmiażdżenie. Szwedzi musieli podjąć walkę! Flota Gottberga — w szyku liniowym — ruszyła w kierunku polskich okrętów i rozpoczęła ostrzał artyleryjski. Polska eskadra odpowiedziała tym samym. Okręty Gottberga zbliżyły się do linii polskiej, aby zmasowanym ogniem zmiażdżyć przeciwnika, jednak w tej właśnie chwili ogień otworzyły baterie dział ukrytych na półwyspie opodal Helu. Zaskoczenie było tak duże, że Gottberg nie ryzykował ostatecznego ataku. Zarządził odwrót i natychmiast oddalił się z zatoki nie ścigany przez Weyhera, który nie czuł się na siłach, aby walczyć na otwartym morzu.

Niewątpliwie nie była to wielka morska wiktoria Weyhera. Warto jednak przyznać staroście przezorność, umiejętność planowania i odwagę podjęcia zdecydowanych działań zmierzających do walki bezpośredniej. To właśnie te cechy staną się w przyszłości decydujące w wyścigu o przełamanie obcej dominacji na polskich wodach terytorialnych.
Salis 1609 — punkt zwrotny

Nieustępliwa polityka szwedzka w kwestii Inflant wymusiła pod koniec1608 roku na Polakach działania mające na celu zabezpieczenie Rygi przed szwedzkimi zakusami. Wrogie wojska zajęły m.in. Parnawę, port Salis i dotarły pod Rygę. Ta sytuacja wymagała natychmiastowej reakcji, dlatego też z początkiem 1609 roku armia złożona z 2000 żołnierzy polskich pod dowództwem hetmana Karola Chodkiewicza w błyskawicznym rajdzie dotarła pod Parnawę i w zmasowanym ataku 1 marca zdobyła miasto, port i znajdujące się w nim kilka okrętów. Jednostki te natychmiast zostały odpowiednio wyposażone, uzbrojone i obsadzone ochotnikami z polskiego korpusu. Dołączyły one już niedługo potem do eskadry statków handlowych przystosowanych do działań wojennych. Plan Chodkiewicza był klarowny: pozbawić Szwedów oparcia w portach, a co za tym idzie, pozbawić również możliwości szybkiego zaopatrzenia i ograniczyć tym samym wsparcie z morza. Plan oczywisty, jednak ze względu na dysproporcje koniecznych do jego realizacji sił morskich niezwykle trudny do wykonania.

Niemniej decyzja zapadła. Po obsadzeniu garnizonu w Parnawie Chodkiewicz wyruszył z armią na południe, przysposobiona eskadra podążyła zaś jego śladem. Atak przeprowadzono niezwykle sprawnie. Był on możliwy tylko przy wykorzystaniu elementu zaskoczenia. Chodkiewicz doskonale zdawał sobie sprawę, że nie można dopuścić do otwartej walki pomiędzy flotami — jedynym sposobem pokonania stłoczonych w porcie Salis okrętów było ich zaatakowanie przy pomocy branderów. Pod osłoną nocy polskie okręty zbliżyły się niezauważone do portu. Zaraz też dowódca polskiej eskadry wysłał wypełnione materiałami palnymi i wybuchowymi statki zapalające wprost na okręty wroga. Zaskoczenie było pełne, Szwedzi w popłochu próbowali ratować swoje jednostki. Nie wszystkim się udało. Dwa wrogie okręty spłonęły doszczętnie, a ich wraki zatonęły, pozostałe rzuciły się do ucieczki, tym bardziej że wojska Chodkiewicza zaatakowały miasto od strony lądu. Nieprzygotowane do walki okręty szwedzkie wypłynęły z portu w przeświadczeniu, że poza zasięgiem eksplodujących branderów są bezpieczne. Niestety (dla Chodkiewicza raczej na szczęście), na redzie czekały na nie polskie okręty, które natychmiast otworzyły ogień do wroga. Tego było już dla Szwedów za dużo. Jak niepyszni, w panice i kompletnym nieładzie rzucili się do ucieczki na Zatokę Ryską, nawet nie próbowali podjąć walki. Miasto Salis zostało w krótkim czasie zajęte przez polskie wojska.

Ta bezbłędna i doskonale przeprowadzona akcja pokazała, jak bezcennym i niezbędnym elementem każdej operacji wojskowej prowadzonej na wybrzeżu jest udział wspomagającej działania lądowe floty. Właściwe zgranie obu elementów natarcia — lądowego i morskiego — było gwarantem militarnego sukcesu.

Hetman Karol Chodkiewicz .
Puck 1627 — wspinaczka pod górę

Założenia wojny w oparciu o dwa filary — piechotę z jazdą i artylerią oraz flotę — były znane od dawna. Niestety, ich wprowadzenie w życie było z reguły niezwykle kosztowne, co w dobie nieustannych wojen równoznaczne było z całkowitą niemożliwością realizacji. Jednakże było to jak najbardziej pożądane również i przez polskich władców, hetmanów, wodzów. Jan Zamojski, początkowo nieufny względem wykorzystania floty do celów wspomagających działania lądowe, przekonawszy się z czasem o jej zaletach, stał się gorącym orędownikiem rozbudowy marynarki wojennej. Nietrudno było przekonać się o jej przydatności. Wykorzystanie floty przez wroga nie raz i nie dwa było gwoździem do trumny Rzeczpospolitej. Choćby w roku 1617, kiedy to w sierpniu spory oddział pod wodzą płk. Stiernskolda dokonał desantu na wybrzeże kurlandzkie i wziął szturmem Windawę, zaś admirał Gyllenhielm zdobył Parnawę. Podobna sytuacja miała miejsce cztery lata później, kiedy zakrojone na szeroką skalę działania szwedzkie doprowadziły do olbrzymiego desantu (148 okrętów!) i ataku na Rygę, która zresztą i tak, mimo przewagi wroga, broniła się zaciekle ponad miesiąc, aż do nieuchronnej kapitulacji.

Tego typu sytuacje zdarzały się dość często. Jedną z najgroźniejszych, najbardziej agresywnych kampanii przeprowadziła Szwecja latem 1626 roku, kiedy to zajęła najpierw Piławę, potem Braniewo, Elbląg, Malbork, Gniew, Tczew, Starogard i wreszcie Puck. Jednocześnie do połowy listopada szwedzkie okręty blokowały Gdańsk. W drugiej połowie listopada ucisk blokady zelżał, skutkiem czego polskie jednostki nie tylko miały więcej swobody, lecz także skutecznie gromiły wroga (o czym właściwie nie mówi się zbyt wiele, a w świetle poprzednich, słabych raczej tryumfów, jest to świadectwo niezłego wojennego kunsztu). W ciągu dwóch zaledwie tygodni polskie jednostki zatopiły pięć galer szwedzkich, a 26 listopada dokonały rajzy na południowy Bałtyk, zdobyły i odprowadziły do Gdańska 5 statków (3 holenderskie i 2 z Rostoku), które współdziałały ze Szwedami.

Inna sprawa, że pozostający w rękach Szwedów Puck mógł w przyszłości stać się niebezpieczną bazą do ataków w kierunku Gdańska. Zapadła decyzja o odbiciu miasta.

Do działań wojennych hetman Koniecpolski przystąpił już latem 1626 roku, jednak kilkakrotne szturmy na niezbyt liczny (900 żołnierzy szwedzkich), ale dobrze uzbrojony i umocniony garnizon nie powiodły się. Hetman obawiał się odsieczy floty szwedzkiej, wiosną 1627 roku rozpoczął więc zakrojone na szerszą skalę przygotowania do szturmu. Ostatecznie w marcu 1627 roku pod Puckiem obozowało ponad 4500 polskich żołnierzy, zaś w drodze z Gdańska płynęły już, dowodzone przez admirała Ellerta Appelmanna, galeony Król Dawid i Wodnik, a także mniejsze pinki (czy też raczej pinasy, pinkami tylko zwane): Arka Noego, Żółty Lew i Panna Wodna, wreszcie fleuta Biały Lew.

Wszystkie niemal okręty dotarły pod Puck i zakotwiczyły opodal miasta, jeden tylko, najpotężniejszy z nich, uzbrojony w 31 dział i 2 moździerze Król Dawid, z uwagi na duże zanurzenie nie dotarł na wyznaczoną wcześniej pozycję.

29 marca rozpoczął się ostrzał artyleryjski z morza i z lądu w kierunku garnizonu w Pucku. Następny, zasadniczy atak nastąpił 1 kwietnia. Zmasowany ostrzał i następujący po nim szturm wojsk zakończyły kilkumiesięczny opór szwedzki w tym newralgicznym punkcie, a uczestniczenie okrętów w zasadniczym momencie szturmu uznać można za pierwszy faktyczny udział regularnej — choć jeszcze niezmiernie małej — floty w planowanych, generalnych działaniach wojennych. To była dobra wróżba na przyszłość.
Oliwa 1627 — łabędzi śpiew

Bitwa pod Oliwą ryc. z XVII w.

Ta wróżba miała się spełnić już niebawem. Odbicie Pucka pokrzyżowało Szwedom plany zmasowanej inwazji na Gdańsk, nie przekreśliło jednak agresywnej polityki morskiej. Latem 1627 roku Zatoka Gdańska należała do Szwedów, którzy ściśle blokowali Gdańsk. Polska eskadra, złożona z 10 okrętów, czekała na dogodny moment do ataku. Nastąpił on dopiero w chwili, gdy zmęczone wielomiesięczną blokadą okręty szwedzkie powróciły do domów. Na wodach zatoki pozostało 6 jednostek, które miały skutecznie uniemożliwiać polskim okrętom wyjście w morze. Były to silne okręty (5 galeonów i jedna pinasa), o sile rażenia porównywalnej do siły okrętów polskich. Po stronie polskiej wśród owych dziesięciu łodzi były tylko cztery duże okręty wojenne, pozostałe sześć to mniejsze pinasy i fleuty, przerobione ze statków handlowych.

Decyzja o wyjściu eskadry w morze zapadła 23 listopada 1627 roku. Dowódcą został mieszkający w Gdańsku kupiec i żeglarz, Holender z pochodzenia, Arend Dickman (Appelmann się rozchorował). Objął on komendę nad eskadrą, dowodził z galeonu Święty Jerzy; wiceadmirałem i kapitanem Wodnika został Herman Witte, zaś na Królu Dawidzie zaokrętował się drugi wiceadmirał Jakub Murrey. Piechotą zaokrętowaną na jednostkach dowodził (od chwili podjęcia decyzji o wypłynięciu również pełniący obowiązki wiceadmirała) Jan Storch.

Wyjście w morze nastąpiło 26 listopada. Była to raczej próba wyjścia, albowiem Szwedzi natychmiast otworzyli do polskich okrętów ogień. Święty Jerzy po kilku niezbyt fortunnych manewrach osiadł na mieliźnie. Okręty wróciły do portu, zaś Szwedzi wycofali się pod Hel w nadziei, że polskie okręty nie podejmą w najbliższych dniach żadnej akcji.

Mylili się. Już 28 listopada, przy przeciwnym wietrze, okręty polskie zostały wyholowane na otwarte wody. Ten manewr nieco zaskoczył wiceadmirała Stjernskjolda. Kiedy szwedzkie okręty ponownie podeszły pod Gdańsk, Polacy byli już gotowi do walki. W tym czasie kilka jednostek szwedzkich wskutek zmiennego wiatru i kłopotów z manewrowaniem pozostało w tyle. Na taki rozwój wypadków czekał Dickman. Strzał armatni był komendą do ataku. Polskie okręty ruszyły w kierunku wroga. Uformowały szyk w dwóch grupach. Pierwszej przewodził Święty Jerzy, za nim płynęły Panna Wodna, Żółty Lew i galeon Latający Jeleń dowodzony przez Appelmanna (który wykurował się i z braku wakatu został oddelegowany na mniejszy okręt), zaś jako ostatni w tej eskadrze płynął Czarny Kruk. Drugą eskadrę prowadził galeon Wodnik, za nim ciągnęły: Arka Noego, galeon Król Dawid i fleuta Biały Lew. Eskadrę zamykała jednostka Płomień.

Ostrzał artyleryjski rozpoczęły okręty polskie. Święty Jerzy ostrzelał flagowego Tigerna, manewrował jednocześnie w taki sposób, aby dokonać abordażu na okręt Stjernskjolda. Tigern nie dążył do zwarcia, starał się bezskutecznie umknąć Dickmanowi. Sytuacja szwedzkiego okrętu flagowego stała się dramatyczna, gdy kurs przeciął mu Latający Jeleń, zaś za rufą pojawiła się Panna Wodna. Oba te okręty niezwykle skutecznie wiązały w walce pozostałe jednostki szwedzkie spieszące dowódcy na odsiecz. W tym samym mniej więcej czasie na skutek salwy oddanej z jednego z polskich okrętów ranny został wiceadmirał Stjernskjold.

Podobnie zacięta walka miała miejsce opodal. Druga eskadra polska zaatakowała Pelikanena, jednak nie zdołała doprowadzić do abordażu. Zarówno Pelikanen, jak i Król Dawid dokonały wymiany ognia z dział burtowych. Pozostałe okręty drugiej eskadry, potężny Wodnik i Biały Lew, zaatakowały Szwedzkiego Solena. Zrobiły to tak skutecznie, że załoga wziętego w kleszcze galeonu pozostała w sytuacji bez wyjścia — wrzuciła do komór prochowych pochodnie i wysadziła okręt.

Tymczasem Tigern został właśnie zdobyty przez okręty pierwszej eskadry, co spowodowało na pokładach pozostałych szwedzkich okrętów spore zamieszanie i popłoch. Szwedzi natychmiast zaczęli się wycofywać w kierunku otwartego morza. Ten manewr nie pozostał niezauważony — w pogoń za uciekinierami rzuciły się: Latający Jeleń, Panna Wodna, Arka Noego, Żółty Lew, Biały Lew i Czarny Kruk. Pościg zakończył się stosunkowo szybko. Jedna salwa z Panny Wodnej oddana w kierunku wroga została uznana za znak do odwrotu. Okręty wróciły na redę Gdańska.

Bilans bitwy był — mimo śmierci admirała Dickmana, trafionego rzekomo pomyłkową salwą z Króla Dawida — korzystny. Zdobyty jeden okręt, jeden zatopiony, 350 Szwedów poległych przy stosunkowo niskich stratach własnych (25 osób). Polskie załogi wróciły do portu w chwale. Nie chodziło bynajmniej tylko o to, że skutecznie przełamano blokadę szwedzką i otworzono tym samym drogę dla handlu. Po raz pierwszy w tak bezpośrednim starciu polskie jednostki nie tylko nie oddały pola przeciwnikowi, lecz także odniosły nad nim zdecydowane zwycięstwo.

Można było mieć wówczas nadzieję, że oto tworzy się zrąb czegoś, co w przyszłości rozwinie się we wspaniałą, bitną i potężną flotę polską.
Wismar 1632 — koniec złudzeń

Dopiero historia pokazała, jak bardzo płonne były te nadzieje. Jak wiele jeszcze musi upłynąć wody w Wiśle, aby Polska była w stanie utworzyć solidną flotę wystarczającą do zapewnienia względnego bezpieczeństwa militarno-handlowego.

Zygmunt III Waza.

Kiedy w lipcu 1628 roku szwedzki wiceadmirał Henrik Fleming podjął przerwaną blokadę Gdańska, doszło do dramatycznych zajść u ujścia Wisły. Oto dowodzony zbyt brawurowo przez kapitana Teschkego Święty Jerzy dostał się pod ogień dział szwedzkich okrętów i został fatalnie przestrzelany. Podobnie skończył Żółty Lew. Eskadra polska, pozbawiona jednego z najsilniejszych galeonów, mocno odczuła stratę, toteż Zygmunt III Waza, podobnie jak jego poprzednicy na tronie zainteresowany żywotnie rozwojem marynarki wojennej, postanowił wejść w morskie alianse. Jednym z krajów, z którymi król mógł zawrzeć porozumienie militarne, była Hiszpania. Pech chciał, że o ile sojusz Polski z Hiszpanią był dla tej pierwszej korzystny, o tyle ta druga wcale nie musiała mieć na ten temat podobnego zdania. Niedaleka przyszłość dała na potwierdzenie tej tezy kilka dowodów.

W styczniu 1629 roku król oddelegował dziewięć polskich najsilniejszych okrętów do walki w sojuszu z Habsburgami i Hiszpanami przeciw Szwecji. Kilka potyczek, w których Polacy brali udział pod dowództwem służącego Habsburgom Niderlandczyka, adm. von der Dussena, nie miało dla losów kampanii absolutnie żadnego znaczenia. Co więcej, Hiszpania nie wywiązała się z umowy i nie dostarczyła eskadry. Skutkiem tego i kilku innych faktów natury politycznej w 1632 roku Szwedzi bez problemów zajęli polskie statki zacumowane w porcie wismarskim.

I chociaż kilka lat później Władysław IV — rozumiejący znaczenie właściwej polityki morskiej — próbował odbudować flotę, to, niestety, próby przejęcia dochodów z cła pobieranego w Gdańsku i portach pruskich doprowadziły do interwencji eskadry duńskiej, która w 1637 roku rozbiła nowo powstałą flotę i ostatecznie przekreśliła jakiekolwiek nadzieje na rychłe utworzenie marynarki wojennej Rzeczypospolitej.

Literatura:
Edmund Kosiarz, Bitwy na Bałtyku, Warszawa 1981.
Paweł Piotr Wieczorkiewicz, Historia wojen morskich, tom I, Warszawa 1995.
S. Guláš, Żaglowce, Warszawa 1985.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Polska króli elekcyjnych ogólnie”