Bitwa pod Hodowem - 400 Polaków przeciw 40 tysiącom Tatarów

Początek XVII w. przyniósł wznowienie działań antymoskiewskich. Rosja przechodziła właśnie kryzys dynastyczny. Przeciw carowi Borysowi Godunowowi wystąpił rzekomy syn Ivana IV, Dymitr. Poparty przez polskiego magnata Jerzego Mniszcha, który wydał za niego swą córkę Marynę, osiadł na tronie w 1605 roku. Wiele osób w Polsce zdecydowanie opowiadało się przeciw popieraniu tego awanturnika politycznego. Początkowo niechętny tej sprawie był również Zygmunt III. Wkrótce jednak zwolennicy „dymitriady” zdołali pozyskać króla.
historia Polski
Posty: 110
https://www.artistsworkshop.eu/meble-kuchenne-na-wymiar-warszawa-gdzie-zamowic/
Rejestracja: 15 kwie 2014, 04:37

Bitwa pod Hodowem - 400 Polaków przeciw 40 tysiącom Tatarów

Post autor: historia Polski »

11 czerwca 1694 roku czterystu polskich husarzy i pancernych przez 5-6 godzin odpierało ataki stokrotnie liczniejszych Tatarów. Odpierali natarcie tak długo, aż w końcu napastnicy zrezygnowali z próby pokonania żołnierzy koronnych i z dużymi stratami wycofali się - pisze dr Radosław Sikora w artykule dla WP.PL.

W pierwszych dniach czerwca Tatarzy Gazy Gereja ruszyli do Polski. W Kamieńcu Podolskim, który wówczas należał do Imperium Osmańskiego, pozostawiono 400 wozów z zaopatrzeniem dla tureckiej załogi. Był to jedyny sukces tej wyprawy. W tym czasie Polacy chcieli zmusić garnizon tej twierdzy do kapitulacji. Ponieważ była zbyt silna aby wziąć ją szturmem, próbowano odciąć od niej zaopatrzenie i głodem złamać wolę walki obrońców. Dostarczenie załodze żywności pokrzyżowało te plany.


Jeden przeciw 150 - tak walczyli husarze Marcina Kazanowskiego


Husaria
Ruś na kolanach. Mongolski podbój złamał charakter całych pokoleń
Bez balastu w postaci eskortowanych wozów, 8 czerwca Tatarzy ruszyli w głąb Rzeczpospolitej aby plądrować, palić i brać w jasyr. Jednak, niespodziewanie, po kilku dniach najazd skończył się, a Tatarzy powrócili do siebie.

Francuskie plotki i królewska duma

Zakrojona na olbrzymią skalę wyprawa Tatarów do Polski skończyła się porażką. Wieść lotem błyskawicy rozeszła się po Europie. 24 lipca francuska "Gazette" donosiła:

"Potwierdza się, że Tatarzy wprowadzili wreszcie do Kamieńca [Podolskiego] wielki konwój, który od dawna przygotowywali. Następnie kierując się w stronę miasta Pomorzany, złupili i spalili kilka okolicznych wiosek, biorąc w niewolę bardzo wielu ich mieszkańców. Polacy rozdzielili się na liczne ugrupowania, które zajęły pozycje w różnych miejscach by przechwycić Tatarów, sądząc, że ci będą się przemieszczać niewielkimi grupami i będzie ich można pokonać bez większego ryzyka. Ale na przekór zwyczajowi [Tatarzy] posuwali się całością sił i w zwartej grupie - w efekcie nie było sposobu by na nich uderzyć. Mówi się jednak, że stracili trochę ludzi w ataku na wioskę [Hodów], w której obwarował się pan Z[ah]orowski z czterema lub pięcioma setkami ludzi. Ale przy tej okazji zginęło ponad dwustu Polaków. Krążą pogłoski, że [Tatarzy] udali się w stronę Buczacza. Jeśli to prawda, uczynili to jedynie z obawy ataku przez całą polską armię, nie wiedząc, że ta nadal pozostaje na leżach zimowych."

Francuzi roznosili plotki, które krążyły wśród mieszkańców Warszawy. Znacznie lepiej poinformowany był król Jan III Sobieski i przebywający na jego dworze Kazimierz Sarnecki, którzy w czasie bitwy znajdowali się we Lwowie, czyli w linii prostej około 80 km na zachód od Hodowa. Do nich już 12 czerwca, czyli następnego dnia po bitwie, dotarła pierwsza o niej informacja. Wkrótce przed oblicze monarchy przybyli pierwsi uczestnicy heroicznej obrony. Więc gdy 4 lipca 1694 roku Jan III Sobieski zaprosił na obiad Mikołaja Złotnickiego, to jak zanotował Sarnecki:

Tablica na pomniku bitwy pod Hodowem. Łaciński napis głosi: "Bogu Najwyższemu na chwałę, potomności na pamiątkę, bohaterom polskim na przykład, wrogom ojczyzny na hańbę, wzniósł mnie najjaśniejszy Jan III Sobieski, król Polski, na tym miejscu na którym Polacy pod wodzem Zahorowskim, osaczeni w płotach, odparli 70 000 Tatarów, z wielką klęską nieprzyjaciół, a swoich żadną. Dnia 5 czerwca 1694 roku." Na tablicy wskazano błędną datę bitwy i zawyżono liczbę Tatarów. fot. Radosław Szleszyński
"Cały tedy obiad czynił mu [Złotnickiemu] relacyją j[ego].k[rólewska].m.[ość] owej pod Hodowem wiktoryjej nad nieprzyjacielem naszych 400 ludzi, którzy tak mężnie i walecznie 40 m. [40 000] ordy obronili się."

Czyli najlepiej poinformowana osoba w państwie podawała, iż w bitwie pod Hodowem na 400 Polaków przypadało 40 tys. Tatarów. Wypada zaufać królowi, tym bardziej, że w uniwersale z 26 października 1694 roku, dumny ze swoich żołnierzy monarcha oficjalnie donosił szlachcie o:

"zrażonych ekskursyjach [najazdach] kilkudziesięciu tysięcy Tatarów przezorną sprawą rozłożonych partyi wojska naszego et memoranda ludzi szańcowych pod Hodowem od tej wszystkiej potencyi tatarskiej oszaconych całego dnia defensione".

Bitwa

11 czerwca Tatarzy znaleźli się w pobliżu Hodowa. Siły polskie, na które się tam natknęli, składały się dwóch komponentów: żołnierzy z Okopów Świętej Trójcy (tymi dowodził Konstanty Zahorowski) oraz z Szańca Panny Maryi (tymi dowodził Mikołaj Tyszkowski). Jak donosił jeden z Polaków (zapewne żołnierz), który w owym czasie przebywał w armii koronnej na Podolu, do pierwszego starcia doszło poza Hodowem, gdzie:

"rozumiejąc, że się z zagonem [tylko] potykają, wsiedli zaraz na ich [Tatarów] przednią straż [500-600 koni], z którą się mężnie starłszy i murzów dwóch z między nich wziąwszy, ze wszystkich stron od tłumów tatarskich [z sił głównych] ogarnieni zostali. Nie widząc zatem inszego sposobu do wsi Hadowa [Hodów] ustępowali."

W zmaganiach tych dostał się w ręce Tatarów Mikołaj Tyszkowski, który "w pierwszem starciu, trzymając odwód na uchodzeniu w opłotki, w niewolę się dostał". Nie zapomniano o nim. Rzeczpospolita wykupiła go później z niewoli.

Hodów, to podolska wieś, leżąca kilka kilometrów na wschód od Pomorzan. Jako, że leżał w okolicy narażonej na najazdy tatarskie, miejscowi chłopi mieli na taką okoliczność przygotowane kobylice. Wykorzystano je do obrony. Oprócz nich, broniono się spoza "płotów, dylów, stołów, drzwi, beczek z chałup chłopskich powydobywanych". Za plecami obrońców był mały staw.

Staw, w oparciu o który walczyły wojska polskie. Za nim wieś Hodów
Staw, w oparciu o który walczyły wojska polskie. Za nim wieś Hodów fot. Radosław Szleszyński
Te prowizoryczne umocnienia wystarczyły, aby przez pięć do sześciu godzin odpierać ataki wielokrotnie liczniejszego wroga. Odpierano je pieszo, ogniem broni palnej. Tej każdy obrońca miał po trzy sztuki: jedną "strzelbę długą" i dwa pistolety. Poza bronią palną husarze mieli zbroje z karwaszami. Na nie zarzucali skóry dzikich zwierząt (np. lampartów, czy wilków). Pancerni zaś nosili pancerze, czyli kolczugi.

Po pewnym czasie Polakom zabrakło kul. Ale i na to znalazł się sposób:

"Gdy już naszym kul nie stawało [brakowało] do strzelania, musieli ploszczyki [groty] od strzał tatarskich miasto [zamiast] kul nabijać, którymi bardziej jeszcze Tatarów razili."

Co ciekawe, również i Tatarzy zeszli z koni do walki:

"Tatarskiego zaś wojska większa część, zsiadłszy z koni, szturmy do nich [Polaków] przypuszczali, zasłony także sobie porobiwszy z desek, koszów słomianych."

Tatarzy ostrzeliwali broniących się z łuków. W ciągu kilku godzin na stronę polską padło tak wiele strzał, że tylko niepołamanych zebrano po bitwie aż kilka wozów! Połamanych nikt nawet nie próbował zbierać, a tych "dostatkiem leży".

Po kilku godzinach bezowocnych szturmów, cierpliwość atakujących skończyła się. Wysłano Lipków, którzy "podjeżdżając pod naszych radzili aby się poddali, ale słysząc naszych rezolucję, że tam na śmierć zasiedli, donieśli Tatarom: 'że my z tymi ludźmi co dzień ubijamy się pod Kamieńcem [Podolskim], że są [to] ludzie niezwalczeni, że wprzód wszyscy wyginiecie, nim wam ich dostać przyjdzie'".

Tatarzy ustąpili. Spod Hodowa ruszyli pod Kamieniec Podolski, nie mając więcej niż 30 pojmanego dotąd jasyru. Pisał o tym dobrze poinformowany Sarnecki. Mylili się więc Francuzi donosząc o wzięciu "w niewolę bardzo wielu ich [wsi polskich] mieszkańców".

Straty

Zdaniem "Gazette" obrona Hodowa kosztowała Polaków aż 200 zabitych. Wydaje się to być liczba zawyżona, choć straty rzeczywiście były ciężkie. Na placu bitwy zginęło 13 towarzyszy, czyli właścicieli pocztów. Ilości poległych pocztowych, czyli szeregowych, nie określono. Tych umierało zazwyczaj drugie tyle, co towarzystwa. Po bitwie, około stu ciężej rannych żołnierzy przetransportowano do Pomorzan, z których część również zmarła. Warto dodać, że na rannych w Pomorzanach, król z własnej szkatuły, już cztery dni po bitwie, wysupłał 1000 zł, co w owych czasach było poważną kwotą.

Z tego wszystkiego można sądzić, że łącznie zabito i zmarło z ran nie 200, a tylko kilkudziesięciu Polaków. Nie był to jednak koniec strat. Kilku towarzyszy pojmali Tatarzy. Jak wspomniałem, był wśród nich Mikołaj Tyszkowski.

Zdaniem jednego z ówczesnych polskich żołnierzy: "nie było żadnego z tych 400., żeby nie miał kilku postrzałów, jednakże z łaski Bożej nieszkodliwych". Podobnie było z końmi: "konie, ledwie co nie wszystkim [Polakom] postrzelana [były]". Również i w tym przypadku król okazał żołnierzom hojność. Gdy 27 czerwca "kilka towarzystwa poranionego z okazyjej pod Hodowem piechotą przyszło do króla jm. suplikując [prosząc] o miłosierdzie, że i od koni odpadli [konie stracili]. Król jm. ex solita clementia, którą zwykł zawsze świadczyć, osobliwie żołnierzowi bene merito, z skarbu swego porcyją pieniężną każdego z nich opatrzył". W innych dniach (15 VI, 5 VII) król obdarowywał żołnierzy walczących pod Hodowem i pieniędzmi (po 100 talarów dla każdego, kto przyprowadził jeńca) i końmi.

Straty Tatarów są znane tylko i wyłącznie ze źródeł polskich. Mówią aż o 2-4 tys. zabitych. Można śmiało przyjąć, że są sporo przesadzone. Dlaczego? Tatarzy mieli pozbierać i spalić swoich poległych w chatach. Zdaniem anonimowego żołnierza, we wsiach objętych najazdem palono tylko po kilka, kilkanaście chałup. Skoro te wsie były tak niewielkie, to tym bardziej "uroczyszcze tej wsi Hadowa, gdzie się to [palenie poległych] działo" nie mogło mieć wielu chałup. Uroczyszcze bowiem, to miejsce zaniedbane przez niedostatek ludzi. Można więc sądzić, że spalono tam co najwyżej kilka chałup. A w nich nie mogło się pomieścić zbyt wielu poległych. Ile ich jednak było, pozostaje nieodgadnioną tajemnicą.


Spektakularna obrona doczekała się upamiętnienia jeszcze za życia Jana III Sobieskiego. W Hodowie wzniesiono pomnik, który jakimś cudem przetrwał burze dziejowe i stoi do dziś. Od chwili gdy go wzniesiono, minęły jednak już przeszło trzy stulecia. Dzisiaj pomnik wymaga renowacji i zabezpieczenia przed zawaleniem. Na szczęście Fundacja "Mosty", przy finansowym wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i miłośników husarii skupionych wokół fanpagu "Husaria przed Pałac", podjęła się zadbać o ten zabytek. Na przełomie czerwca i lipca 2014 roku rozpoczną się prace mające odnowić i zabezpieczyć tę pamiątkę wielkiego sukcesu rycerstwa polskiego.

dr Radosław Sikora dla Wirtualnej Polski
ODPOWIEDZ

Wróć do „Bitwy, wojny i kampanie”