Wojna polsko-rosyjska 1609-1618
: 01 maja 2011, 04:14
Wstęp
Rozejm w Jamie Zapolskim, oddający Rzeczypospolitej Inflanty i ziemie stracone przez Litwę w czasach Zygmunta II Augusta, uznano za wielki sukces. W utwierdzeniu i trwaniu pokoju dopomogła śmierć cara Iwana IV Groźnego (1584 r.) i objęcie władzy przez nieudolnego Fiodora Iwanowicza. Również król polski Stefan Batory nie zdążył (z powodu śmierci w 1586 r.) zrealizować swoich planów opanowania tronu rosyjskiego (po czym uderzono by na Turcję).
Rozejm Rzeczypospolitej z Rosją przedłużono w 1588 r. Obydwie strony nie myślały poważnie o wojnie, choć jak pokazuje poselstwo Lwa Sapiehy (1600 r.), nie były też skłonne ku większemu zbliżeniu (Sapieha proponował m.in. unię między dwoma krajami).
Sytuacja skomplikowała się, gdy ok. 1603 r. działalność rozpoczął Dymitr I Samozwaniec[1] poparty przez kilku magnatów polskich (m.in. Mniszchów [z tego rodu Dymitr miał wziąć żonę – Marynę Mniszchównę], Wiśniowieckich). Król Zygmunt III Waza potajemnie poparł jego wysiłki zmierzające do opanowania tronu carskiego (Dymitr I podawał, że jest cudownie ocalonym carewiczem Dymitrem, synem Iwana Groźnego – „oficjalnie” zmarłym w 1591 r.)[2].
Dymitr zdobył koronę w dużej mierze dzięki śmierci cara Borysa Godunowa (następcy Fiodora Romanowa – ostatniego cara z tej dynastii) i jego następcy Fiodora Godunowa w 1605 r.
Radość nie trwała długo, bo pod koniec maja 1605 r. Dymitr zginął w trakcie powstania w Moskwie (carycy udało się przeżyć) i tym samym wszystkie jego obietnice i przyrzeczenia wobec Rzeczypospolitej m.in. oddania „smoleńskiej ziemi połowicy”[3] w tej chwili okazały się tylko słowami (choć nie wiadomo czy i wcześniej nimi nie były). W zamachu zginęło też kilkuset Polaków (Józef Budziło szacował ich liczbę na 1300[4]), tych, którym udano się przeżyć (również Marynie) uwięziono (m.in. Mniszchowie [Jerzy[5], Jan, Stanisław, Paweł], Konstanty Wiśniowiecki, Stanisław Niemojewski, Marcin, Andrzej i Jerzy Stadniccy, Adam Wolski, Stanisław Domaradzki, Zygmunt i Paweł Tarłowie, Michał Ratomski, Makary Demeski, Erazmowa Herburtowa, Barbara Kazanowska i inni[6]). Na wolności nie pozostawiono też posłów Rzeczypospolitej: Aleksandra Gosiewskiego (starosta wieliski) i Mikołaja Oleśnickiego (kasztelan małogoski).
Koronę carską przyjął jeden z najważniejszych bojarów moskiewskich, Wasyl Szujski. Także i jego rządy nie mogły zaznać spokoju, bo zaraz po objęciu przezeń władzy, w Rosji ciągle pojawiały się bunty, a także – kolejni samozwańcy.
Największym zrywem był tlący się na ziemi siewierskiej zryw Iwana Bołotnikowa twierdzącego, że występuje w imieniu ocalonego cara Dymitra, którym był – wg niego – Michał Mołczanow (zabójca cara Fiodora Godunowa)[7]. Bołotnikow został poparty przez niektórych bojarów (m.in. Masalskich, Daniela Dołgorukiego itd.), co dobitnie świadczy o dość niemałej kruchości władzy Szujski. Powstańcy opanowali ogromne połacie terenu[8], nie udało im się jednak zdobyć Moskwy, a w czerwcu 1607 r. wojska Szujskiego zablokowały ich w Tule.
„Szał” na samozwańców osiągnął punkt kulminacyjny, gdy gdzieś ok. lipca 1607 r. w Starodubie Siewierskim pojawił się człowiek (kolejny…) głoszący, iż jest ocalonym carem[9].
W gruncie rzeczy, podobnie jak w przypadku pierwszego samozwańca, tak i drugiego[10], nie wiadomo, kim był. Istnieją hipotezy zakładające, że był niejakim Wierowkinem, Moskwicinem Iwanem, pisarzem Dymitra I o imieniu Bohdanko, a nawet Żydem[11].
Dymitr II od początku nie próżnował, szukał pomocy u polskich magnatów, wiele wszystkim obiecywał, zaciągał wojska[12]. Wor (ros. złodziej, jak nazywano go w Moskwie) nawiązał współpracę z Romanem Różyńskim i Adamem Wiśniowieckim, jeszcze w 1607 r. próbował ściągnąć do siebie Jana Piotra Sapiehę (który przystanie doń znacznie później). W ślad za Różyńskim[13] i Wiśniowieckim do obozu Dymitra przybywali ze swoimi oddziałami kolejni wojskowi m.in. Józef Budziło (2 września 1607 r.), Jan Mikuliński, Samuel Tyszkiewicz (2 listopada 1607 r.), Aleksander Zborowski, Stanisław Stadnicki, Marek Wilamowski, Andrzej Młocki, Jan Piotr Sapieha (lipiec 1608 r.)[14] i inni, niepolscy oficerowie (np. Iwan Zarudzki prowadzący 5 tys. Kozaków Dońskich).
Inną kwestią sporną jest to, w jakim stopniu wojsko Dymitrowe składały się z rokoszan (rokosz w Koronie miał miejsce w latach 1606-1607, na Litwie ugodę zawarto dopiero w 1608 r.). Wielu historyków uważało, że rokoszanie były przeważającym elementem, a nawet, że obóz Samozwańca był swego rodzaju główną ostoją opozycji antykrólewskiej[15]. Zapomniano jednak (na co uwagę zwróciła już nowsza historiografia[16]), że opozycja całkowicie sprzeciwiała się wszelkim planom interwencyjnym w Moskwie. O ile nieznana mogła pozostać sfera stosunków Zygmunta III Wazy z Dymitrem I Samozwańcem w 1604 r., to w dalszych latach wszystko stało się jasne – król jawnie popiera Samozwańca, a więc także i działania wojenne w Rosji. Co oczywiste, rokoszanie, jako opozycja, sprzeciwiali się temu, a co za tym idzie – w większości tego nie wspierali.
W większości, bo część z nich (np. Aleksander Józef Lisowski) znalazła się w szeregach wora kierując się przede wszystkim chęcią zysku. Dokładne ustalenie składu wojska Dymitra II pod tym względem jest niemożliwe, bowiem nie znamy wszystkich towarzyszy tam służących, a tym bardziej ich orientacji politycznej.
Reasumując, nie można powiedzieć o armii Dymitra, iż była czysto „regalistyczna” albo, że była złożona wyłącznie z rokoszan.
Dymitr na pewno liczył na odzew króla Zygmunta Wazy, ale ten, wzorem lat wcześniejszych, wolał przedwcześnie nie popierać niepewnej inicjatywy opanowania tronu carskiego. Poza tym ciągle musiał stąpać ostrożnie po gruncie Rzeczypospolitej ze względu na ciągłe utarczki z rokoszanami.
Także Szujski był zainteresowany w osiągnięciu dobrych stosunków z królem polskim, a jednym ze środków do tego mieli być uwięzieni Polacy[17]. 4 stycznia 1607 r. do Krakowa przybyli jego posłowie: Andrzej Iwanow i Grzegorz Wołkoński. Poselstwo oskarżyło o popieranie szalbierza Dymitra I. Zaznaczyło, że wielu Polaków w Moskwie uszło z życiem dzięki wstawiennictwu bojarów i większość jest już na wolności, a zatrzymano tylko tych, którzy „większą szkodę i krwie rozlanie uczynili”[18]. Proponowano negocjacje w sprawie pokoju, choć posłowie najwidoczniej zapomnieli, że Rzeczpospolita de facto z Rosją wojny nie prowadzi.
Król zwrócił uwagę na fakt zaproszenia Dymitra przez Moskwę na tron, nie zamierzał też rokować w sprawach pokojowych, jeśli nie dojdzie do wypuszczenia uwięzionych Polaków.
Co ciekawe, na spotkaniu z senatorami posłowie wyjawili, że wielu bojarów jest niezadowolonych z rządów Wasyla IV i z chęcią przyjęłoby na tronie króla bądź 12-letniego królewicza Władysława. Nie było to zresztą pierwsze takie działanie moskiewskich bojarów, już w styczniu 1606 r. poseł cara Dymitra, Iwan Bezobrazow, próbował nieoficjalnie przekonywać do planu wysłania Władysława na tron carski.
Obydwu propozycji dwór nie podchwycił.
Tymczasem Dymitr rozpoczął poważne działania[19]. Sytuacja skomplikowała się, gdy armia cara Wasyla zdobyła Tułę (październik 1607 r.) i tym samym stłumiła bunt Iwana Bołotnikowa. W jego ręce wpadł szereg miast i duże obszary rosyjskie, odniesiono zwycięstwo pod Bołchowem (10-11 maja 1608 r.), jednak bitwa nad Chodynką (5 lipca 1608 r.) zakończyła się sporymi stratami wojsk Samozwańca, choć ostatecznie udało się przegnać wojsko Szujskiego z pola bitwy, co w zasadzie oznaczało zwycięstwo, jednakże tylko pyrrusowe. Dymitr nie mógł zdobyć Moskwy, co zakończyło się założeniem obozu w Tuszynie (w czerwcu 1608 r.) niedaleko stolicy moskiewskiej.
Wracając do spraw polsko-rosyjskich, Oleśnicki i Gosiewski konsekwentnie domagali się zwolnienia. Początkowo tłumaczono im, że są przetrzymywani dla bezpieczeństwa rosyjskiego poselstwa w Polsce, które wróciło 23 lutego 1607 r. Wówczas, polskim posłom rozkazano czekać do czasu przybycia kolejnych posłów (na których Zygmunt III wyznaczył wojskiego parczowskiego Stanisława Witowskiego i sekretarza królewskiego Jana Druckiego-Sokolińskiego). Choć uwięzieni cierpliwie czekali, to nie ustawali w wysiłkach zmierzających do… nakłonienia króla do ataku na Rosję po uporządkowaniu spraw rokoszowych. Argumentowano, że Szujski jest zajęty walką z buntownikami i samozwańcami i nie może przeznaczyć zbyt dużych sił do obrony zachodniej granicy. Za Bezobrazowem, Wołkońskim i Iwanowem powtarzano (nieświadomie, bo o potajemnych propozycjach bojarów posłowie prawdopodobnie nie wiedzieli – uwiarygodnia to zresztą słowa rosyjskich posłów), że wielu spośród moskiewskiego chce przyłączenia do Rzeczypospolitej[20]. Nie zmienia to faktu, że zainteresowanie (i tak problematyczne) polskim ustrojem łączyło się z rosyjską nietolerancją (etniczną i religijną) wymierzoną zwłaszcza w Polskę.
Część Polaków wypuszczono w czerwcu 1607 roku[21], choć raczej nie dzięki dyplomacji Rzeczypospolitej, a zwykłej „niepotrzebności” tych więźniów w Moskwie, którzy w polityce nie stanowili ważnego ogniwa, bo byli zwykłymi kupcami.
Zygmunt, mimo wysłania kolejnych posłów, nie zamierzał całkowicie zrezygnować z drogi zbrojnej. Prosił sejmiki (z różnym skutkiem) zająć się kwestią polityki wschodniej, sugerował podjęcie działań mających na celu „zwiększenie chwały Rzeczypospolitej”, co oznaczało, ni mniej, ni więcej – wojnę. Sejmiki zajęły stanowisko mocno zachowawcze, jeżeli godzono się na pobory dla wojska, to wyłącznie dla oddziałów w Inflantach. Król słusznie przyjął, że dalsze naciskanie doprowadzi do wzmożenia problemu rokoszu i tylko skomplikuje sytuację, więc odłożył tą kwestię na później[22].
Witowski i Drucki-Sokoliński przybyli do Moskwy 22 października 1607 r. Instrukcja, w którą byli zaopatrzeni zawierała argumenty przeciwko oskarżeniom Wołkońskiego i Iwanowa. Mieli żądać uwolnienia wszystkich Polaków, a także cesarskich kupców. W razie odmowy cara, dopuszczano możliwość zawarcia rozejmu na rok bądź dwa lata. Jeżeli Wasyl IV od razu wyraziłby zgodę na uwolnienie, miano podjąć pertraktacje w sprawie pokoju (za pośrednictwem wielkich poselstw lub rokowań komisarzy przy granicy). Jeśli Rosjanie żądaliby odpuszczenia wszystkich krzywd wyrządzonym więźniom, jako warunek ich uwolnienia, posłowie Rzeczypospolitej mieli poddać to pod rozwagę samych uwięzionych. Gdyby zamierzali pozostawić u siebie tylko carycę Marynę, powinni ustalić to z Jerzym Mniszchem. Do tego miano zaprotestować przeciwko używaniu przez cara tytułu „pana wszystkiej Rusi”, jako uderzający w faktyczny stan posiadania Polski i jej króla. Posłowie powinni zażądać oddania ziem utraconych niegdyś przez Litwę oraz Pskowa i Nowogrodu Wielkiego. Jednym z ważniejszych warunków porozumienia miało być zachowanie neutralności przez Rosję w sytuacji dalszego trwania wojny polsko-szwedzkiej. Król polecił posłom też negocjować w sprawie kosztowności zagarniętych przez Wasyla Szujskiego[23].
Wasyl przyjął posłów dopiero 20 listopada[24]. Wypowiedź posłów zasadniczo nie odbiegała od treści instrukcji i odpowiedzi króla danej Wołkońskiemu i Iwanowowi.
W grudniu rozpoczęto poważne rokowania. Moskwę reprezentowali: Iwan Worotyński, Iwan Kruk-Kołyczew, Wasyl Sukin, Andrzej Telepniew i Andrzej Iwanow (członek poprzedniego rosyjskiego poselstwa). Pierwsi z mową wystąpili Rosjanie. W odpowiedzi Polacy zażądali wypowiedzi na piśmie. Dopowiedzieli też, że z powodu uwięzienia Polaków z otoczenia Dymitra I cała Rzeczpospolita pała żądzą odwetu i tylko król powstrzymuje ją od wstąpienia na drogę wojenną. Zaznaczyli, że kwestia więźniów jest najważniejsza, a także, iż muszą spotkać się z najważniejszymi z więźniów: z posłami i Mniszchem, co motywowali rozkazem królewskim (zapewne ustnym).
Pisemna mowa Rosjan zawierała takie zarzuty jak: popieranie, udzielanie opieki, uciskającemu wiarę prawosławną, Samozwańcowi i jego działaniom przez Zygmunta III (co miały potwierdzać listy rozsyłane przez Adama Wiśniowieckiego i oświadczenia Jerzego Mniszcha); król współpracował z Mniszchem, który wraz z córką miał otrzymać pewne ziemie będące w posiadaniu Rosji; Zygmunt namawiał chana tatarskiego Uraz-Mahmeta do uderzenia na Rosję; Konstanty Ostrogski nie przepuścił do Warszawy patriarchy Hioba, który miał wyjawić prawdę o Dymitrze I; władca miał się wyprzeć (wobec posła Borysa Godunowa – Postnika Ogarewa) wszelkich związków z Dymitrem Samozwańcem, tymczasem lokalni urzędnicy graniczni Rzeczypospolitej zapewniali Samozwańca o poparciu armii polskiej; Waza wyraził zgodę na wymordowanie wojewodów moskiewskich pochwyconych przez zbuntowane rosyjskie wojsko i oddane Dymitrowi; król był obecny przy ślubie Maryny z Dymitrem per procura (cara zastępował Atanazy Własiew); Polacy przybyli do Moskwy w orszaku Maryny musieli mieć podejrzane zamiary, bo przyjechali uzbrojeni; obywatele Rzeczypospolitej dopuszczali się w Moskwie licznych grabieży, zabójstw etc.
Dopiero 2 stycznia 1608 r. car zgodził się na uwolnienie Gosiewskiego i Oleśnickiego. Wówczas jednak Drucki-Sokoliński i Witowski, chcąc uzyskać więcej, oświadczyli, że chodzi im o to, aby Gosiewski i Oleśnicki mogli prowadzić obok nich rokowania. Wynikało to z obawy króla o to, że po jakimś czasie uwięzieni posłowie utracą swoje przywileje posłów i staną się normalnymi więźniami. Po pewnych oporach i na to car wyraził zgodę i uwolnieni posłowie stanęli przed nim 7 lutego i od tego momentu Gosiewski, Oleśnicki, Witowski i Drucki-Sokoliński działali razem.
Rokowania praktycznie stały w miejscu, nie tylko na dość chłodne traktowanie posłów przez Rosjan (Worotyński, w czasie odczytywania pisma carskiego, nakazał posłom zdjęcie czapek, samemu jej nie zdejmując), ale i kolejne warunki stawiane przez Polaków, którzy domagali się możliwości wysyłania swoich ludzi do reszty uwięzionych, zwłaszcza Mniszchów. 22 kwietnia posłowie oskarżali cara o złe traktowanie: głodzenie i namawianie sług do ucieczki.
Dopiero po uwolnieniu więzionych posłańców możliwa stała się odpowiedź na moskiewskie zarzuty. Polacy odpowiedzieli, iż: Zygmunt nie popierał Dymitra, nie mógł darować mu żadnych pieniędzy, bo na to potrzebna była zgoda sejmu, nie mógł go karać, bo nic złego nie zrobił, zaś skoro go nie popierał – nie miał wpływu na to, że Dymitra wprowadzono na tron rosyjski; król nie podejmował żadnych rozmów z Uraz-Mahmetem; nie sterował poczynaniami Mniszchów; Ostrogski nie mógł zatrzymać żadnego posła, bo o nim nikt w Polsce nie słyszał; Postnik Ogarew nie podjął z Zygmuntem III rozmowy na temat Dymitra (wskazywano przy tym na fakt, że król polski nie przyjął posła Samozwańca po zdobyciu przezeń ziemi siewierskiej); król nie miał udziału w morderstwie wojewodów; w sprawie zagrożenia prawosławia, posłowie napomknęli, że Waza bardzo poważa tę religię; w kwestii ślubu Maryny i Dymitra, faktycznie – Zygmunt był na nim obecny, tyle, że Dymitr był wówczas oficjalnym, powszechnie uznanym władcą Moskwy; zaprzeczono złym zamiarom orszaku Maryny i reszty Polaków. Po raz kolejny wskazano na złe traktowanie posłów, plądrowanie mienia więźniów i ogólne zakłócanie spokoju (m.in. przez wywoływane przez Moskwę spory graniczne).
W trakcie spotkań z bojarami po raz kolejny wspomniano o osadzeniu na tronie rosyjskim królewicza Władysława.
Wysiłki posłów wspierał (kontaktujący się z worem, może nawet wierzył w jego wiarygodność) Jerzy Mniszech, który otrzymał pozwolenie na przybycie (z Jarosławia, gdzie był dotąd więziony) do Moskwy wraz z córką. Wojewoda wysłał do króla obszerny memoriał. W pierwszej jego części wymieniał moskiewskie okrucieństwa. Wspominał nie tylko o gnębieniu Polaków, ale również wszystkich katolików[25].
W drugiej części Mniszech pisze o przyczynach, dla których król powinien rozpocząć regularną wojnę z Rosjanami: pogwałcono prawa posłów polskich i reszty Polaków; Rosjanie złamali rozejm; zaistniała świetna okazja do odzyskania ziem utraconych przez Litwę; Zygmunt powinien kierować się legalizmem i wspierać wysiłki Dymitra – legalnego cara – zmierzające do „odzyskania” tronu; w ślad za działaniami wojennymi może pójść szerzenie wiary katolickiej, czego oczekują wszyscy katolicy na czele z papieżem; w końcu, wojna jest konieczna, bo oddala to groźbę szwedzko-rosyjskiego przymierza.
Trzecia część dotyczyła ewentualnych środków przeznaczonych na ofensywę na Moskwę. Dymitr miał przeznaczyć 100 tys. zł na Polaków przybyłych mu z pomocą. Do tego obiecywał oddanie Polsce ziemi siewierskiej i może czernihowskiej. Gdy wstąpi na tron wypłaci Polsce odszkodowanie w wysokości wszystkich kosztów poniesionych w trakcie wojny. Mniszech odradzał zwoływanie sejmu mające na celu uchwalenie podatków – zabrałoby to dużo czasu, a efekty zapewne i tak byłyby mizerne. Polecał użyć dochodów króla i duchowieństwa.
Nie wiadomo, kiedy Zygmunt otrzymał ten dokument. W każdym razie umocnił nastroje wojenne, które – wobec dogasającego rokoszu – można było pobudzić (aczkolwiek król pozostawał ostrożny i jak twierdzi Aleksander Hirschberg, nie zmienił swojego postępowania[26]). Nie przeczy to temu, że to co na temat okrucieństw i przyczyn wojny pisał Mniszech, Zygmunt doskonale znał, zaś to czego nie znał (tj. części o finansach) – było w większości wymysłami i pobożnymi życzeniami wojewody sandomierskiego. Nadal brakowało poważniejszych powodów dla militarnego popierania Dymitra (który wiążąc znaczne siły Szujskiego, z pewnością, działał na korzyść Polski) – co różniło się od zwykłej wojny z Rosją.
Jak bardzo działalność szalbierza dopomogła posłom w Moskwie, okazało się w maju, gdy Szujski zgodził się nawet na sprowadzenie Mniszchów do Moskwy. Rozejm zawarto 27 lipca 1608 r. (obowiązujący do 30 czerwca 1612 r.). Warunki rozejmu mówiły o zachowaniu obecnego stanu posiadania obydwu państw i wojskowej pomocy. Car zobowiązał się do uwolnienia więźniów, Mniszech do niewydawania córki za Dymitra II, Zygmunt III do powstrzymywania oddziałów prywatnych służących i mających służyć worowi, posłowie – do napisania listu adresowanego do najważniejszych dowódców Samozwańca (m.in. Różyńskiego i Wiśniowieckiego) wzywających ich do powrotu do kraju. Kwestię oddania mienia więźniów miano omówić w czasie poselstwa rosyjskiego do króla polskiego, choć niektórzy będący w niewoli (m.in. Stanisław Niemojewski, Andrzej Natan z Augsburga i Mikołaj Siedmiradzki) odzyskali mniejszą lub większą część straconego dobytku.
Posłowie (po raz kolejny zresztą[27]) wysłali do obozu Samozwańca list, w którym wzywali do zaprzestania działań wojennych[28].
O rozejmie król dowiedział się od przybyłego z Moskwy Stanisława Domaradzkiego. Nie wszyscy byli zadowoleni z układu (np. biskup chełmiński Wawrzyniec Gembicki)[29]. Nie było to całkiem pozbawione podstaw – rozejm stanowił, iż Polacy całkowicie wycofają się z Rosji, a tym samym pomogą Rosji wyjść z kryzysu. W zamian otrzymywano nie całkiem potrzebnych (choć opinia publiczna domagała się ich uwolnienia) więźniów i rozejm (dłuższy niż brzmiały instrukcje królewskie). Gdyby warunki zawieszenia broni skwapliwie byłyby wykonywane, w istocie oznaczałoby całkowite zaniechanie wykorzystania niebywałej szansy w dziejach stosunków polsko-rosyjskich dla Polski.
Kogo tym obwiniać? Niebagatelna pozostawała kwestia osobistego bezpieczeństwa posłów. Wciąż obecna była obawa, że i tym razem Moskwa internuje posłów pokrętnie się tłumacząc. Gosiewski i jego towarzysze musieli stale obniżać ton, by nie pogarszać swojej pozycji.
Inną sprawą pozostaje fakt, że sama instrukcja Zygmunta III nie wyróżniała się drapieżnością wobec wschodniego sąsiada. Żądania terytorialne były raczej elementem „planu maksimum”, normalnego przy tego typu rokowaniach, po czym powoli osiągano kompromis. Sprawa tytułu cara była sprawą czysto dyplomatyczną i nie wywierała na ówczesnych takiego wrażenia jak późniejszy tytuł Michała Romanowa i Władysława Zygmuntowicza. W tekście rozejmu nie wspomniano o stosunkach szwedzko-rosyjskich, trzeba jednak pamiętać o punkcie mówiącym o wzajemnej pomocy. Późniejszy układ Szwecji z Rosją zinterpretowano, jako zagrożenie dla tej pomocy i całego zawieszenia broni. Jedynym poważniejszym odchyleniem od instrukcji była zgoda na prawie 4-letni rozejm.
Dlaczego instrukcja była ułożona (nie tylko przez władcę, ale również jego doradców) tak ostrożnie? Duży wpływ na jej tekst miała wewnętrzna sytuacja Rzeczypospolitej, tj. niewygaszony rokosz. Dlatego Zygmunt postępował ostrożnie. Nie można zapominać o tym, że Waza nie mógł być pewien rozwoju sytuacji w Rosji; tego, że Szujski będzie musiał (przez pewien czas) powoli iść na rękę posłom Rzeczypospolitej. Gdy wyprawiano posłów, nic tego nie zwiastowało.
Trzeba zresztą przypomnieć, że rozejm – tak czy inaczej – był przynajmniej w pewnych punktach zgodny z ówczesnymi nastrojami w Rzeczypospolitej. Na konwokacji w Krakowie w maju 1608 r., jedyną kwestią związaną z polityką wschodnią, jaką poruszono była sprawa oddziałów idących na pomoc Dymitrowi, a ściślej – co z nimi zrobić. Wielu (m.in. wspomniany Gembicki, a także kanclerz wielki litewski Lew Sapieha, prymas Bernard Maciejowski) obawiało się, że po pokonaniu Dymitra Moskwa skieruje swoje oddziały przeciwko Rzeczypospolitej w odwecie za prywatne wojska polskie idące na wschód. Ostatecznie ustalono, że jeśli nie podziałają pisemne edykty, to przejdzie się do „surowszych jakiech środków”[30]. Radzono wysłać też oficjalny list do cara (ostatecznie nie wysłano go)[31].
Jak więc widać, w tymże okresie, myślano raczej o ostrym postępowaniu wobec zwolenników wora niż o prowadzeniu polityki wobec Rosji wyłącznie za pomocą kija. Takie działania w zasadzie pozostawały w zgodzie z duchem zawartego rozejmu.
Jak wyżej wspomniano, latem 1608 r. do obozu tuszyńskiego przybył – mając 1,5 tys. ludzi – Jan Piotr Sapieha, starosta uświacki. Cechą wspólną wszystkich żołnierzy przybyłych z Rzeczypospolitych była głównie żądza zysku. Względem Sapiehy próbowano dorobić jakiś poważniejszy plan działania. Wskazywano na chęć odzyskania dóbr rodowych (straconych na początku XVI w.) i porozumienie z Lwem Sapiehą[32] albo nawet bycie „wtyką” królewską w obozie tuszyńskim[33]. Brakuje jednak wyraźnych dowodów na jakieś poważniejsze działania podjęte wespół z kanclerzem (który, bądź co bądź, o zwolennikach szalbierza nie miał zbyt dobrego zdania i – o czym wyżej – uważał ich za swego rodzaju pewne niebezpieczeństwo dla Polski). Najprościej założyć, że starosta uświacki – wzorem swoich towarzyszy broni – kierował się po prostu chęcią wzbogacenia się, a dopiero na następnym miejscu, odzyskania dóbr rodowych[34].
Po przejściu granicy (27 lipca), wojsko Sapiehy zawiązało (przeciwko Szujskiemu) konfederację (2 sierpnia). Starosta do pobliskiego Smoleńska wysłał list z nakłonieniem dowodzącego twierdzą Michała Szeina do uznania Dymitra II za władcę. Szein odpowiedział[35], a Sapieha z tak małą liczbą żołnierzy nie miał szans na zbrojne umotywowanie swoich propozycji, więc podążył dalej, zapewne i tak nie mając w planach pozostawania pod Smoleńskiem, ponieważ przygotowania do przeprawy przez Dniepr rozpoczęto jeszcze zanim smoleńszczanie przysłali odpowiedź.
Jednocześnie Moskwa zaczęła odsyłanie więźniów i posłów do Rzeczypospolitej. Pierwsza grupa (w której znajdowali się m.in. posłowie, Konstanty Wiśniowiecki, Maryna z ojcem; uwolnionych eskortowało 500 jeźdźców), gdy otrzymała wiadomość o zbliżaniu się Dymitrowych podjazdów podzieliła się: jedna część (wśród nich posłowie, oprócz Mikołaja Oleśnickiego[36]) ruszyła prosto ku granicy, druga (wśród nich Mniszchowie, Oleśnicki[37]) ku Smoleńskowi licząc, że owe podjazdy ją dopadną.
I faktycznie, 3 sierpnia podjazd Zborowskiego i Wasyla Fiedorowicza Masalskiego znalazł tą grupę pod Białą, rozbił eskortę i zajął jej miejsce – Maryna z ojcem w otoczeniu wojsk szalbierza podążyła do Tuszyna[38].
11 września przybyłych powitał Różyński, Dymitr ponoć był chory, ale Marynie nie śpieszyło się do spotkania z nim. Dwa dni później szalbierz osobiście przywitał Sapiehę. 14 września doszło do spotkania Mniszcha z Dymitrem i obietnicy wydania Maryny za wora. W zamian Mniszech uzyskiwał liczne profity[39]. Do spotkania carycy z „mężem” doszło 16 września, a wkrótce – do potajemnego ślubu[40].
W międzyczasie doszło do jakichś rokowań (o których wiadomo tylko to, że nic przyniosły) między Dymitrem a Wasylem IV.
Po zakończeniu spraw związanych z Mniszchami, szalbierz wysłał Sapiehę z 10 tys. żołnierzy pod Monaster Troicko-Siergiejewski (inaczej zwany Monasterem Świętej Trójcy, dzisiejszy Zagorsk). Dzięki jego zdobyciu można było zablokować drogi prowadzące do Moskwy od północy i tym samym zdobyć stolicę głodem. Monaster jednak cały czas uparcie się bronił i nie myślał o kapitulacji. W czasie oblężenia Sapieha (podobnie jak Dymitr w Tuszynie) przyjmował liczne hołdy od miast rosyjskich, nie wspominając już o szeregu innych hołdowników[41].
Tymczasem, w Polsce kroki Mniszchów przyjęto z dużą rezerwą, jeżeli nie z niezadowoleniem. Wielu bowiem wiedziało, że król poważnie myśli o wojnie[42], a jego plany popierały takie osoby jak: Lew Sapieha, Aleksander Gosiewski, Feliks Kryski (podkanclerzy koronny) i Andrzej Bobola (podkomorzy koronny)[43]. Wiadome było, że lepsza była sytuacja, w której Dymitr ciągle zagraża Moskwie od sytuacji, w której jej nie zagraża; obawiano się jednak, że szalbierz posunie się za daleko i naruszy interesy Polski. Idealny był stan teoretycznego pata tzn. gdy Dymitr stoi pod Moskwą, jednak nie może jej zdobyć.
Odpowiedź na pytanie: co król zamierzał? nie jest pewna. Popularna jest hipoteza mówiąca, że Zygmunt chciał koronę carską dla siebie lub syna[44] albo nawet wspierał plany aneksji Rosji[45]. Chęci te pobudzały propozycje rosyjskich posłów (Bezobrazow, Wołkoński, Iwanow), ponoć sam Dymitr Szujski (brat cara) zamierzał czynić wysiłki, by Wasyl ustąpił z tronu na rzecz syna Zygmunta[46]. Kwestią otwartą pozostaje na ile Zygmunt tego chciał – czy był to warunek konieczny do zakończenia wojny, czy była to kwestia, której powodzenia zależało głównie od zasady „jeśli jest to możliwe…”, czy raczej był to jeden z kroków mających na celu aneksję Rosji do Rzeczypospolitej. Pewne jest, że gdy wojna w końcu wybuchła, Zygmunt – wbrew zdaniu co niektórych polityków - nie skierował swoich wysiłków ku zdobyciu korony, a ku zapewnieniu zdobyczy dla Polski, co przynajmniej pośrednio obala tezy mówiące o zdobyciu korony jako głównym celu. Dlatego, z całą pewnością prawdziwe jest twierdzenie, iż król chciał uzyskać przede wszystkim zdobycze terytorialne[47].
Niekiedy przypisywano Zygmuntowi też kierowanie się pobudkami religijnymi[48]. Nowsza historiografia obaliła jednak te poglądy, słusznie stwierdzając, że motywy religijne, chęć nawracania prawosławnych na katolików, przewijały się tylko w listach do dostojników rzymskich, od których prawdopodobnie zamierzano uzyskać jakieś subsydia na wyprawę[49]. O tym, jak niewielkie znaczenie miały dla Zygmunta III sprawy wyznaniowe świadczy, że zanim wyruszył do Rosji, apelował o przyśpieszenie procesu beatyfikacyjnego Ignacego Loyoli, którego chciał mieć za patrona wyprawy. Beatyfikację ogłoszono 3 grudnia 1609 r. (już w trakcie wyprawy smoleńskiej), jednak na próżno szukać jakiejś informacji, jakiejś wagi przywiązywanej do tego wydarzenia w królewskiej korespondencji, mowach i innych[50].
Odrębną sprawą pozostaje wpływ polityki szwedzkiej Zygmunta na jego politykę rosyjską. Po wytycznych dla posłów, wyraźnie widać, że jeśli Zygmunt nie chciał mieć Rosji po swojej stronie, to przynajmniej nie chciał, by stała ona po stronie Szwecji. Wojna z pewnością miała na celu również, czy to zawarcie poważnego sojuszu antyszwedzkiego, czy to wyeliminowania Rosji z nadbałtyckiej rozgrywki na czas, gdy król zacznie realizować swoje plany odzyskania tronu sztokholmskiego[51]. Teoria ta była i jest wśród historyków równie popularna, co teza dotycząca opanowania tronu rosyjskiego[52].
By do wojny doszło, potrzebne było najpierw zwołanie sejmu. Co oczywiste, rozwiązanie zaprezentowane wcześniej przez Mniszcha tj. oparcie się na dochodach własnych króla i duchowieństwa było zupełnie niewystarczające.
Król w listach deliberatoryjnych dla senatorów i instrukcjach na sejmiki, podkreślał fakt zaistnienia wrogości między Polską a Rosją po mordach na Polakach w Rosji. Co ważne, w opinii króla rozejm de facto już nie obowiązywał, bo nie wszyscy więźniowie dotarli do Rzeczypospolitej, a więc jeden z warunków zawieszenia broni został złamany (tyle, że przez… Samozwańca). Waza zapytywał, jakie kroki podjąć, by uwolnić resztę „uwięzionych”, dyskretnie wspominając o rozpościerających się możliwościach ekspansji[53]. Zapewniał, że bez zgody stanów, nie podejmie żadnych kroków.
Regaliści przekonywali opornych do racji królewskich, tych nie przekonanych starano się przekonać do niewyjeżdżania na sejmiki. Wyniki obrad sejmików były bądź co bądź korzystne dla dworu. Na działania pozwalały sejmiki takie jak proszowicki („na […] pobór pozwalamy, jeśli zgoda inszych województw będzie”), opatowski i sieradzki. Niektóre, jak sejmik ruski, uzależniły swoją decyzję od postawy sejmu. Nieprzychylnie nastawiona była Litwa na czele z sejmikiem mińskim. Oprócz Litwy niektóre sejmiki mazowieckie i sejmik radziejowski. Prusy Królewskie dały zgodę na jeden pobór[54].
Reakcje sejmików ogółem były dość przychylne, władca nie zdecydował się jednak na zadowolenie się jedynie tym i ruszenie na Rosję. Potrzebował jeszcze zgody sejmu.
Sejm rozpoczął się 15 styczna 1609 r. Wota senatorskie (18 stycznia) rozpoczął prymas Wojciech Baranowski. Odradzał oficjalne debatowanie nad kwestią wojny, aby Rosja nie wiedziała jak potoczą się działania armii Rzeczypospolitej. Nie wyraził sprzeciwu przeciwko planom wojennym. O sprawach wojny nie mówili po nim: Piotr Tylicki (biskup krakowski), Maciej Pstrokoński (biskup wrocławski), Wawrzyniec Gembicki (podkanclerzy koronny), Benedykt Wojna (biskup wileński), Adam Stadnicki (kasztelan kaliski), Hieronim Wołłowicz (podskarbi litewski). Za wojną opowiedzieli się: Andrzej Opaliński (biskup poznański), Hieronim Gostomski (wojewoda poznański), Mikołaj Zebrzydowski (wojewoda krakowski), Stanisław Żółkiewski (hetman polny koronny)[55], Janusz Ostrogski (kasztelan krakowski) i Lew Sapieha. Wyprawy moskiewskiej nie poparł Krzysztof Monwid Dorohostajski (marszałek wielki litewski, tłumaczył, iż nie wie zbyt wiele o sytuacji w Moskwie). Innymi senatorami niechętnie patrzącymi na plan wojny był Mikołaj Krzysztof Radziwiłł Sierotka (wojewoda wileński) i hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz[56]. Niekonkretnie wyraził się biskup płocki Marcin Szyszkowski, który wspomniał tylko o konieczności poskromienia tych, którzy zagrażają bezpieczeństwu Polski, mając na myśli zapewne żołnierzy szalbierza. W antymoskiewskim duchu wypowiadał się Mikołaj Oleśnicki, który do Rzeczypospolitej powrócił we wrześniu 1608 r. Tłumaczył przy tym, że podpisał rozejm pod przymusem[57].
Należy przy tym zaznaczyć, że o ile znalazło się kilka głosów zdecydowanie entuzjastycznie ustosunkowanych do wypowiedzenia wojny, o tyle nie było głosów jednoznacznie przeciwnych[58]. Potraktowanie tej kwestii w stylu Tylickiego i innych oznaczało, po prostu brak sprzeciwu – a więc zgodę na podejmowanie tego typu działań przez władcę. Na naradzie senatu, która odbyła się na początku lutego, znowu jawny sprzeciw był znikomy. Tym samym król mógł uznać, że w senacie odniósł całkowite zwycięstwo.
Za to sprawy moskiewskiej nie omówili posłowie. Czym było to spowodowane? Posłowie na pewno wiedzieli o królewskich planów, jeżeli nie uczestnicząc w słuchaniu wotów senatorskich, to z instrukcji sejmikowych. Jako, że głosów nazbyt przeciwnych i tutaj nie było (pojawią się one dopiero na kolejnym sejmie), więc i w tej kwestii Zygmunt mógł uznać się zwycięzcą, zwłaszcza po podjęciu stosownych uchwał związanych z polityką moskiewską. Jak się jednak okazało, uchwalony w ten sposób „tak w Koronie jako i w W. X. L.” jeden pobór (wprawdzie uchwalony „na podparcie wojny inflanckiej”, ale też i „zabieżenie różnym niebezpieczeństwom”, co można interpretować, jako delikatne zasugerowanie wydania tych podatków na niebezpieczeństwo moskiewskie, chociaż nie wymieniono tego w Uniwersale poborowym na sejmie walnym koronnym warszawskim) oraz „ze cłem nowo podwyższonym w W. X. L. z spławem wodnym”[59] nie był wystarczający.
Wg Henryka Wisnera na politykę królewską wobec izby poselskiej wpływ miała również obawa przed tym, że ta sprzeciwi się władcy[60]. Nie można tego wykluczyć, Waza na pewno pamiętał wcześniejsze sejmiki i sejmy krytykujące wszelkie kroki, które podejmowano by pomóc Dymitrowi I Samozwańcowi. Wątpliwości budzi opinia, iż władca „decydował się na złamanie jej [Rzeczypospolitej] praw, które w sposób jednoznaczny zabraniały władcy rozpoczynania wojny bez zgody sejmu, niż chciał ryzykować, że ten zgody odmówi”. Być może król zdawał sobie sprawę z tego, że stoi na granicy bezprawnego postępowania. Inna sprawa, czy postawa samej Rzeczypospolitej nie utwierdziła go w swoich poczynaniach? Jak wspomniano, tą decyzję Zygmunta krytykowano dopiero później. Rzecz jasna, w ujawnieniu tej krytyki, pomógłby sejm (zwołany wcześniej niż w 1611 r.), tyle, że również w ówczesnej korespondencji brakuje jakiegoś oddźwięku w tej sprawie.
Co ciekawe, polskie oddziały służące w armii Dymitra wysłały (27 stycznia) na sejm własną delegację (Wespazjan Rusiecki, Stanisław Suliszowski, Mikołaj Kościuszkiewicz i nieznany czwarty członek poselstwa), chcąc wyjaśnić powody swoich zachowań. Najpierw zostali przyjęci przez senat, gdzie oświadczyli, że nie zamierzają opuścić wora. Posłowie zostali przyjęci przez króla 25 lutego. Stanowczo odradzali mu odbywanie wyprawy na Rosję (do której potrzeba by dużej ilości wojska i dział), z której skorzystałby jedynie car Wasyl IV, gdyż wejście regularnych oddziałów polskich do Rosji uznano by za zamach na bezpieczeństwo prawosławia w Moskwie. Proszono też, by skarb wypłacił Janowi Piotrowi Sapiesze dłużne 12 tys. zł. Władca obiecał zająć się tą ostatnią sprawą, co do reszty, zapewnił, że w przyszłości porozumie się z polskimi chorągwiami szalbierza.
17 stycznia Jerzy Mniszech opuścił Tuszyn i wyruszył do Polski[61]. Zdążył przybyć na sejm. Przekonywał, że szalbierz jest prawdziwym, legalnym carem, który na dodatek chce oddać Rzeczypospolitej utracone w XVI wieku ziemie.
Żadne przyjazne gesty ze strony tuszynskiego wora nie oddziaływały na orientację polityczną króla. W przyszłości, gdy będą przybywać doń posłowie Samozwańca (najpierw Fiodor Łopuchin, który wyruszył prawdopodobnie już w styczniu, a potem sam Walenty Walawski – w kwietniu), nie przyjmie ich. Nie ulega wątpliwości, że powszechne przekonania dotyczące nierealności propozycji Łżedymitra było słuszne. Cesja ziem na korzyść obcego państwa byłaby samobójstwem politycznym dla Dymitra.
Gdy sejm się zakończył (26 lutego), Rzeczpospolita politycznie była gotowa do działania. Nie była taka pod względem wojskowym.
Już po zakończeniu sejmu doszło do wydarzenia, które zapewne utwierdziły króla w słuszności swojego działania i spotęgowało poczucie niebezpieczeństwa. Mianowicie, 10 marca Szwecja zawarła z Rosją pokój w Wyborgu. Na jego podstawie król szwedzki miał wspomóc sojusznika 5 tys. żołnierzy (opłacanych przez cara), Rosjanie oddawali Szwedom Karelię, zrzekali się praw do Inflant, aczkolwiek Wasyl IV podkreślił swoje prawa do Połocka (zajmowanego przez Rzeczpospolitą) używając tytułu księcia połockiego. Prawdą jest, że Wasyl zawierał układ głównie z myślą o niemożności powstrzymania wojsk wora tylko własnymi siłami, do tego potrzebował sojusznika. Jednakże politykę wobec Polski obie strony miały prowadzić wspólnie, oddzielne kroki podejmować tylko po wzajemnych konsultacjach[62].
Wojskowość obydwu stron
ARMIA RZECZYPOSPOLITEJ
Zasadniczo, w armii polskiej na początku XVII w. i później rozróżniano dwa podziały: organizacyjno-prawny i tradycyjny[63].
Pierwszy podział składał się z dwu części[64]:
1) wojsko państwowe:
- wojsko zaciężne (suplementowe) – zawodowi żołnierze, podstawowa siła oddziałów Rzeczypospolitej, finansowana z podatków uchwalanych na sejmach,
- wojsko kwarciane – stanowiło zbiór najlepszych, najbardziej doświadczonych żołnierzy; opłacane z tzw. skarbu kwarcianego tworzonego przez dochody z królewszczyzn. Wojsko kwarciane posiadała tylko Korona, jako jeden ze składników obrony przeciw Tatarom. Kwarciani byli stałą armią stacjonującą na południu kraju, w omawianym okresie ich liczba nie przekraczała 4 tys. żołnierzy[65],
- pospolite ruszenie – dominowali w nim szlacheccy posiadacze ziemscy (mimo tego, że do służby były zobowiązane także inne warstwy społeczeństwa), dzielone terytorialnie. Powoływano je w momentach dużego zagrożenia. Choć rozmiary wojska takiego wojska mogły być duże, to zazwyczaj zwoływanie pospolitaków było nieopłacalne z powodu ich niesubordynacji i braku dyscypliny. Nie zwołano go w czasie wojny polsko-rosyjskiej 1609-1618,
- Kozacy rejestrowi – była to wybrana grupa Kozaków[66] opłacana przez państwo, podlegająca bezpośrednio hetmanowi. Rejestr nie obejmował wszystkich Kozaków – Rzeczpospolita, z powodu swoich kłopotów finansowych, mogła nająć generalnie niewiele ponad 10 tys. Kozaków (mimo tego, że żołd dla Kozaka był stosunkowo niski, bo zwykle nie przekraczał 10 zł plus sukna na odzież). Niekiedy Kozacy nierejestrowi[67] wspomagali Rzeczpospolitą swoją siłą (tak było np. w wypadku omawianej wojny), aczkolwiek zwykle po udzieleniu tej pomocy, pozostawał problem wynagrodzenia ich,
-Tatarzy litewscy – jak nazwa wskazuje, służyli tylko w armii litewskiej. Składali się z tatarskich osadników na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Byli zaciągani przez sejm lub hetmana, jemu też podlegali[68].
2) wojsko niepaństwowe:
- wojsko samorządowe – powiatowe (wystawiane przez powiaty) i miejskie (złożone z pospolitego ruszenia mieszczan),
- wojsko ordynackie – żołnierze wystawiani przez ordynacje[69] i utrzymywani przez właściciela ordynacji. W czasie wojny podlegali hetmanowi. Ordynacja zobowiązywała właściciela do wystawienia określonej liczby wojska, ale ta nie przekraczała 1 tys. ludzi,
- wojsko prywatne – inaczej żołnierze wzięci na żołd u danego magnata. Oddziały magnackie były szczególnie ważne na południowym wschodzie, w chwili najazdu Tatarów. Wówczas uchwały sejmowe w sprawie zaciężnych byłyby mocno spóźnione, dlatego często zdarzało się, że z ordyńcami obok kwarcianych walczyły właśnie prywatni żołnierze. Jak wiemy, byli oni szczególnie ważni również dla obydwu Samozwańców,
- gwardia królewska – prywatne oddziały króla, towarzyszące mu w czasie pokoju (choć władca mógł pozwolić na wykorzystanie gwardii w działaniach wojennych bez jego udziału), utrzymywane przez niego, podlegająca marszałkowi, zwykle liczące ok. 1 tys. żołnierzy[70].
Wojsko Rzeczpospolitej miało być wspierane przez oddziały inflanckie i posiłki lenników: Kurlandii i Prus[71].
Jeżeli chodzi o drugi podział, w wojsku polskim zwykle przeważała jazda[72]. Z pewnością najsłynniejszą formacją XVI- i XVII-wiecznego wojska polskiego była husaria. Husarze byli uzbrojeni w szable, koncerze lub pałasze, dwa pistolety[73], czekan lub nadziak oraz 5,5-metrową kopię (drążoną w środku), dzięki której uderzenia przełamujące tej formacji były nadzwyczaj skuteczne, również w przypadku nacierania na piechotę osłaniającą się pikami. Do husarskiego uzbrojenia ochronnego należały: półzbroja, szyszak, pancerz (kolczuga). Dodatkowo, dla podkreślenia elitarności oddziału, żołnierze czasem narzucali na siebie skóry lamparcie[74].
Kwestia skrzydeł (przytwierdzane do siodła lub naplecznika) pozostaje niewyjaśniona. Wprawdzie źródła informują o fakcie używania ich przez husarzy[75], dopatrywano się ochrony przed arkanami, jakie skrzydła za sobą niosły[76], z drugiej jednak strony zachowane egzemplarze skrzydeł są niepewne[77], a listy przypowiednie o nich nie informują[78]. Najprawdopodobniejszą możliwością jest stwierdzenie, że każdy husarz bądź chorągiew husarska używała skrzydeł wg własnego upodobania.
Do standardowego wyposażenia husarii (i każdej innej jazdy w armii Rzeczypospolitej) należały konie[79] (jeden towarzysz[80] zwykle na czas kampanii zabierał kilka koni) i rząd koński.
Husarze uderzali na wroga w pełnym pędzie konia z zamiarem przełamania nieprzyjacielskich szyków. Zazwyczaj udawało się to dzięki długim kopiom[81]. Po ich skruszeni, husarze sięgali po broń białą.
Innym typem polskiej jazdy była jazda kozacka[82]. Ten rodzaj jazdy był różnorodnie uzbrojony, zwłaszcza w kwestii wyposażenia ochronnego. Część kozaków nie używała pancerza, natomiast druga część stosowała kolczugi, a nawet zbroi płytowej (oczywiście nie pełnej)[83]. Podobnie wyglądała sprawa w kwestii używania hełmów i tarcz. Różnice w uzbrojeniu zaczepnym były rzadsze. Kozacy używali zazwyczaj szabel, rusznic i łuków.
Na ogół ci jeźdźcy byli lżej uzbrojeni od husarii, więc często wysyłano ich na zwiad. Chronili także skrzydła husarskie w trakcie natarcia.
Innym przykładem lekkiej jazdy w armii polskiej byli lisowczycy. Twórcą tej formacji był nie kto inny, jak dobry dowódca jazdy i urodzony grabieżca – Aleksander Józef Lisowski. Powstała w trakcie wielkiej smuty. Byli najemnikami[84]. Ich ogólna, ówczesna liczba nie przekraczała kilku tysięcy żołnierzy. Byli uzbrojeni w szablę, pałasz, rusznicę, parę pistoletów, łuk, niekiedy rohatynę i okrągłe tarcze[85].
Dzięki szybkiemu przemieszczaniu się (komunikiem, tj. bez taborów) wysyłano ich na zwiady, a zwłaszcza do dalekich zagonów dywersyjnych (także w czasie wojny polsko-rosyjskiej). Byli niedoścignionymi jeźdźcami (np. potrafili przesiadać się z konia na koń w pełnym biegu), świetnymi żołnierzami, co szło w parze niestety z ich niesubordynacją[86] i z licznymi grabieżami, również własnego kraju[87].
Najcięższym rodzajem jazdy była rajtaria. Rajtarzy wywodzili się z Niemiec. W armii Rzeczypospolitej zaciągano ją zarówno w kraju jak i za granicą. Generalnie, w kwestii uzbrojenia, rajtaria była podobna do husarii. Nie występowały różnice w kwestii używanej broni białej, koni, jedynie zbroje rajtarskie były pełniejsze, nie używano kopii, a oprócz dwu pistoletów, używano też dłuższego egzemplarza broni palnej. Przeznaczeniem rajtarii były przełamujące uderzenia[88], raczej – wbrew powszechnym opiniom – niezbyt często stosowano karakol[89].
Wymienione typy polskiej kawalerii były rekrutowane systemem towarzyski, który polegał na tym, że zobowiązany do stworzenia chorągwi rotmistrz, proponował służbę wybranym żołnierzom (towarzyszom)[90]. Istniał drugi sposób rekrutacji: system wolnego bębna, polegający na zaciągu ochotniczym.
W ówczesnych latach istniały w zasadzie dwa rodzaje piechoty: polska (nieróżniąca się od węgierskiej) i cudzoziemska.
Ta pierwsza była uzbrojona w broń palną (rusznica lub arkebuz) i szable[91]. Ustawiano ją w 10 szeregów (w przypadku, gdy chorągiew liczyła 200 ludzi, dzielono ją na dwa skrzydła po 100 żołnierzy), jako pierwszy salwę oddawał ostatni szereg. Po oddaniu strzałów przez pierwszy szereg[92], chorągiew ruszała do ataku. Piechotę polską zaciągano zarówno systemem towarzyskim jak i systemem wolnego bębna (opartym na zaciągu ochotników)[93].
W piechocie cudzoziemskiej służyli Niemcy (niekiedy także Szkoci[94])[95].W omawianym okresie, w wojsku polskim, używali muszkietów i rapierów. Ustawiano ją w 6-8 szeregów, a ogień prowadzono kontrmarszem[96]. Siła ognia u cudzoziemców była mniejsza niż w piechocie polskiej, ponieważ cudzoziemcy posiadali w swoich oddziałach pikinierów jako osłona przeciw jeździe. Oczywiście działało to w drugą stronę i w chwili uderzenia jazdy, piechota polska pozostawała w zasadzie bezbronna, gdyż obrona za pomocą szabel nie mogła przynieść skutku.
Co trzeba podkreślić to fakt, że piechota polska nie stosowała uzbrojenia ochronnego. Inaczej było w cudzoziemskich oddziałach, gdzie pikinierzy używali półzbroi i hełmów, a strzelcy tylko hełmów[97].
Dragonia, „konna piechota” (dragoni maszerowali konno, walczyli jako piechota[98], jednak jeśli sytuacja tego wymagała – na przykład w trakcie walk z Tatarami – uczestniczyła w walkach jako jazda), w czasach wojny z Rosją dopiero zaczynała swoją karierę w wojsku Rzeczypospolitej. W armii koronnej pojawiła się niedługo później niż w litewskiej[99], bo w składzie wojsk idących wraz z królewiczem Władysławem na Moskwę[100]. Liczba dragonów w polskiej armii zwiększył się dopiero w czasie wojny pruskiej (1626-1629).
Dragoni byli uzbrojeni w muszkiet, szablę, siekierę (do prac polowych) i pistolet. Podobnie jak piechota polska, nie używano pik i uzbrojenia ochronnego[101].
Istniała też formacja piechoty wybranieckiej, która w trakcie smuty w Rosji nie odegrała większej roli[102].
I jeszcze jedno, najpopularniejszą jednostką taktyczną w polskiej armii była chorągiew. Na chorągwie (roty) dzielono oddziały późniejszego narodowego autoramentu (utworzonego w czasach Władysława IV) tj. husarię, kozaków, piechotę polską i lisowczyków. W autoramencie cudzoziemskim (dragonia, rajtaria, piechota cudzoziemska) podział na jednostki był bardziej skomplikowany. Oprócz chorągwi występowały tam także kornety, regimenty, czy kompanie.
Liczba danego wojska „na papierze” w zasadzie nigdy nie pokrywała się ze stanem faktycznym. Pomijamy tutaj oczywiście sytuacje, w których stan chorągwi jest niepełny ze względu na straty marszowe lub bojowe. Liczbę wojska ustalano na podstawie stawek żołdu, jednak ok. 10% stawek żołdu trafiało do kieszeni oficerów (tzw. ślepe porcje). I tak np. chorągiew licząca 100 stawek żołdu, faktycznie liczyła 90 koni (w jeździe) lub ludzi (w piechocie).
Brak artylerii był wieczną bolączką wojsk Rzeczypospolitej. Starali się o to zadbać Stefan Batory i Władysław IV, jednak ich wysiłki okazały się na dłuższą metę nadaremne. Oczywiście, każde miasto jak i bogatsi magnaci pozwalali sobie na zakup i utrzymywanie dział w celach obronnych, jednak nie miało to znaczenia, gdy Rzeczpospolita podejmowała działania zaczepne. Wówczas sama królewska (w czasach Władysława IV przekształcona w państwową) artyleria nie wystarczała.
Rozróżniano siedem rodzajów dział: falkony, falkonety wielkie, falkonety małe, serpentyny, feldszlangi, kwartirszlangi i moździerze. Większość artylerii posiadana przez Polskę była działami długolufowymi, które – zdając sobie sprawę z ich przestarzałości – w czasach Władysława IV przetopiono na średniolufowe.
Najważniejsze ludwisarnie znajdowały się w Gdańsku, Lwowie, Elblągu i Krakowie[103].
WOJSKOWOŚĆ MOSKIEWSKA
Pod względem organizacyjno-prawnym armia moskiewska dzieliła się na żołnierzy służących „po otczestwu” i „po priboru”. Do tych pierwszych należała rosyjska szlachta (bojarzy, dworianie, dzieci bojarskie). „Po priboru”, tzn. z werbunku, służyli Kozacy, strzelcy i puszkarze. Swoje oddziały przysyłały także uzależnione od Moskwy ludy np. Tatarzy kazańscy. Niekiedy zaciągano też oddziały najemne[104].
Oddziałom służącym „po otczestwu” płacono ziemią (100-700 ćwierci = 50-350 ha) i pieniędzmi (4-14 rubli)[105].
Szlachta tworzyła wyłącznie oddziały jazdy. Każdy członek szlacheckiego ludu był zobowiązany do osobistego stawienia się na wojnę wraz ze swoim pocztem i własnym uzbrojeniem. Z każdych 100 ćwierci ziemi wystawiano co najmniej jednego żołnierza.
Rosyjskie sotnie i pułki (kilka sotni to pułk, o bliżej niesprecyzowanej liczebności) składały się z dworian i dzieci bojarskich.
Najzamożniejsi jeźdźcy jako zbroi używali drogich pancerzy i kolczug. Najczęściej stosowanym hełmem był hełm stożkowy o ostro zakończonym dzwonie. Jako broni zaczepnej bojarzy używali szabel, włóczni, rohatyn, piszczeli (samopałów), toporów i buław. Różnice w uzbrojeniu bojarów a reszty kawalerii nie były duże[106], występowały tylko w przypadku pancerzy (większości wojska nie było stać na ciężkie pancerze i kolczugi, dlatego używano obszernych kaftanów lub kaftanów (tekstylnych lub skórzanych), na które naszywano metalowe płytki[107].
Jak więc widać, nasycenie armii rosyjskiej bronią palną nie było wysokie. Używano tylko, i to nie zawsze, przestarzałych piszczeli. Co ciekawe, całkiem powszechne było używanie łuków[108].
Do służby wojskowej byli też zobowiązani Kozacy służebni. Ok. 15% z nich musiało służyć konno, wyposażali się na własny koszt. Ich uzbrojenie składało się z szabel, piszczeli i pistoletów, nie nosili jako takiego uzbrojenia ochronnego. Za służbę nagradzano ich żołdem pieniężnym i ziemią.
Reszta Kozaków byli wolnymi obywatelami Rosji. Ich uzbrojenie było podobne do uzbrojenia Kozaków służebnych, jednak prawnie nie byli zobowiązani do służby wojskowej. Ich udział w kampanii wojennej zależał od wyniku pertraktacji z nimi. Taka konieczność niekiedy (np. w trakcie omawianej wojny) do znacznego rozzuchwalenia Kozaków, których trudno było utrzymać w ryzach.
Służba piesza w armii moskiewskiej była zdecydowanie mniej elitarna[109]. Przede wszystkim, strzelcy – jedyna piechota w wojsku Moskwy – otrzymywała mniejsze wynagrodzenie niż jazda. Składało się na nie 3 rubli żołdu i 12 ćwierci zboża (lub 8-12 ćwierci ziemi).W zamian wyposażało ich państwo (byli uzbrojeni w szable, krótkie berdysze i broń palną, zwykle rusznicę lub piszczele; strzelcy nosili również jednolite umundurowanie, podobnie jak w polska piechota, Rosjanie nie używali uzbrojenia ochronnego). Obowiązkowa służba w formacjach strzelców była dziedziczna, aczkolwiek do wojska mogli zaciągnąć się również wolni ludzie. Rozróżniano dwie grupy strzelców: moskiewscy i grodowi. Moskiewscy mieszkali w osadach (zwanymi słobodami) położonych niedaleko rosyjskiej stolicy. Stanowili swego rodzaju oddziały policyjne w mieście. Podobne zadania mieli strzelcy grodowi, którzy odbywali swoją służbę w pobliżu innych miast. Ogół strzelców tworzył jednostki złożone z dziesiątek, pół setek, setek i oddziałów po 500 ludzi[110].
Artylerię dzielono na oblężniczą i polową. Do tej pierwszej należały najcięższe działa, które strzelały pociskami ważącymi mniej niż 4 pudy (1 pud = ok. 16 kg). Druga grupa artylerii dzieliła się na wojskową (znajdującą się przy wielkim pułku, służąca całej armii) i pułkową (znajdującą się przy poszczególnych pułkach).
Mimo wysokich stanów uzbrojenia (Rosja mogła sobie pozwolić na samodzielne dozbrajanie swoich strzelców, ilość jej dział w 1576 r. szacuje się na ok. 2 tys.[111]) i dbania o poziom wojska (szlachta musiała co pewien czas zgłaszać się we własnych powiatach na przegląd uzbrojenia) generalnie armia rosyjska odbiegała poziomem od armii polskiej. Jakie były tego przyczyny? Najprościej można to wytłumaczyć przewagą w uzbrojeniu, wyszkoleniu i poziomu kadry dowódczej w armii Rzeczypospolitej. W polskim wojsku praktycznie każdy rodzaj jazdy i piechoty miał przyporządkowane zadania, w Rosji starano się zrobić ze szlachty jazdę, która byłaby „do wszystkiego”. Polscy dowódcy potrafili dowodzić w przeróżnych sytuacjach i zwyciężyć. Rosyjscy często opierali się na umocnieniach polowych i to było podstawą ich doktryny wojennej – problem w tym, że w razie niemożności zbudowania fortyfikacji (np. z powodów czasowych) ich szanse zwyciężenia w polu armii polskiej, były niewielkie.
Wojsko formowano w maksymalnie sześć pułków (wielki, przedni, lewej i prawej ręki, strażniczy i gosudarski). Oddzielnie grupowano lżejszych jeźdźców i działa.
Wyprawa Zygmunta III Wazy i oblężenie Smoleńska
Po zakończeniu sejmu doszło do rozmowy króla z hetmanem polnym koronnym, Stanisławem Żółkiewskim. Hetman zapytywał króla „na prywatnej audyencyi […] czego się spodziewać, jeśli już kończyć chce to przedsięwzięcie, którymi sposoby, co za ludzie, jako ich wiele, kiedy i którą drogą?”[112]. Żółkiewski był przekonany o tym, że należało iść przez ziemię siewierską, którą umocniono jedynie drewnianymi twierdzami, a stamtąd wprost na Moskwę. Stanowczo odradzał marsz na Smoleńsk, który na długo zatrzymałby marsz polskiej armii, gdyż jego umocnienia (wzmocnione w latach 1596-1600) wymagają wykorzystania dużej liczby piechoty i artylerii. Żółkiewskiego popierali Potoccy[113].
Król odpowiedział, że sam nie jest jeszcze zdecydowany co do samego faktu odbywania wyprawy[114]. Ostatecznie zadecyduje, gdy przyjedzie do Krakowa. Już wtedy jednak oświadczył, że jest przekonany co do słuszności drogi pod Smoleńsk, „gdyż mu [królowi] nadzieję uczyniono, że Smoleńsk dobrowolnie ma się poddać, że i teraz pan starosta wieliski [Aleksander Gosiewski] koło tego praktykuje […]. Wspomniony był i pan [Jan Piotr] Sapieha, że gdy szedł do Moskwy mimo Smoleńsk, by był chciał na króla jegomości a nie szalbierza, jeszcze w ten czas poddałby się ten zamek”[115]. Co do pierwszego stwierdzenia, z pewnością Gosiewski podejmował wysiłki na rzecz przekonania Smoleńska do przejścia na stronę Rzeczypospolitej. Drugie stwierdzenie, odnośnie sympatii smoleńszczan, może już budzić wątpliwości. Sam Żółkiewski podkreślił mocną niepewność tego faktu: „Pan hetman to tylko wspomniał, żeby król jegomość kazał się pilno pytać, żeby w tym myłka nie była”[116]. Jak stwierdził Wojciech Polak, brakuje nam pewnych przekazów źródłowych mówiących o takiej odpowiedzi Szeina danej Sapiesze[117]. Jak wiemy, Smoleńsk wysłał odpowiedź staroście uświackiemu, jednak jego Diariusz nie wspomina o treści tej noty. Być może zawarto tam słowa na temat możliwości złożenia hołdu Zygmuntowi III[118], w co uwierzył obóz dworski. Oczywiście, to, że Szein i jego towarzysze broni w Smoleńsku tak napisali, nie znaczy, że tak sądzili – mogli napisać, że po prostu woleliby oddać się pod władzę króla polskiego niż zhańbionego Łżedymitra, co interpretowano nazbyt optymistycznie. W dobrą wolę Szeina nie uwierzyli zapewne niektórzy politycy jak np. Żółkiewski. O tym, że Michał Szein mógł już wtedy blefować może świadczyć fakt, że później nie chciał, pomimo początkowych przyjaznych kroków, pomóc polskiemu posłowi jadącemu do Moskwy.